Opowiadanie nr 2 -Odzyskane marzenia.



Przedstawiam Wam dziś moje drugie opowiadanie, które powstało na potrzeby wyzwania pisarskiego.








Odzyskane marzenia.


autor : Barbara Grzymkowska - Blok






Poczekalnia u dentysty. To jedyne miejsce, w którym dzisiaj się zatrzymała.
Jest tu pierwszy raz. Jej dotychczasowa dentystka poszła na macierzyński. Pewnie teraz całymi dniami nosi i karmi swoje dziecko.
Usiadła na twardym krześle. Po drugiej stronie korytarza pełno obrazów. Konie, dzieci, psy, morze… I znowu: konie, dzieci, psy, morze… Szara ściana uwypukla pastelowe kadry oraz cienie pędzące po łąkach. Na ostatnim obrazie chłopiec. Kuca. Trzyma statek. Gdyby miała takiego chłopca, malutkiego synka, bez przerwy głaskałaby go po główce i całowała po rączkach.
– Zapraszam do gabinetu Pani Irmino – usłyszała. – Proszę usiąść i powiedzieć, co się dzieje.
– Co się dzieje…? Nie mogę mieć dzieci. Trzy lata się leczyliśmy. I ja, i mąż. Ale bez skutku. Każdego dnia zastanawiam się, czy po powrocie z pracy zastanę jeszcze męża. Wie pani, on bardzo chciałby mieć synka. Mamy pieniądze, domek. Mamy cudownych rodziców, którzy marzą o wnukach. „Kiedy?” – wszyscy nas ciągle pytają. Chce mi się płakać. Wszędzie pełno dzieci. Nad morzem, w górach… Nasi znajomi albo już mają, albo dopiero planują dzieci, a ci, którzy ich nie mają, nie chcą w ogóle mieć. Wyobrażam sobie spacery z małą rączką w mojej dłoni. Wyobrażam sobie, że czytam synkowi bajki, masuję bolący brzuszek, a wieczorami walczę z potworami, żeby mógł zasnąć. Widzę jego pierwsze literki i pierwszą miłość. Pyta pani, co się dzieje? Chyba piątka u góry jest zepsuta, bo mnie boli…


Dentystka patrzy na nią zdumiona. Irmina widzi, jak jej małe czarne oczy mrugają w wycięciu maseczki, i słyszy, jak z bierze z tacy dłutko i lusterko.
– Czy ja to powiedziałam? Powiedziałam to na głos? Przepraszam! Ja… Ten obraz w korytarzu… Czy mogę go kupić? – pytanie zaskakuje ją samą.
Wybiegła. Obraz ledwie zmieścił się do samochodu. Ładowała go z impetem i emocjami. „Chcę mieć dziecko!”.
Chociaż jechała powoli i w skupieniu, trzy razy okrążyła rondo, zanim z niego zjechała.


– Kocham cię – powiedziała głośno – ale nie mogę urodzić ci syna. Zobacz, tu, na tym obrazie jest nasz syn. Czeka na nas. Musimy go tylko znaleźć i przytulić. On już jest i czeka, żeby rodzice go znaleźli.




                                                       ***********************


Szare niebo i krzyki mew. Kolejny w tym miesiącu wypad nad morze i pewnie ciepłe dni. Na morzu unosiła się barka. Mimo jesieni ktoś jeszcze wypływał. Ostatnie chwile, ostatni spacer i zaraz wyjeżdżają. Zimna woda obmywała jego stopy. Kamienie dość mocno dawały o sobie znać. Wokół niby cisza, ale co jakiś czas słychać było śmiechy. To pewnie ostatnie ciepłe dni.


Irmina została w hotelu. Kolejny weekend, który miał wszystko naprawić, właśnie dobiega końca. Nic się nie zmieniło.


Trzy lata leczenia i objazdówki po szpitalach i lekarzach. Oboje wiedzą, że to koniec. Że medycyna okazała się bezradna. Żadne czary-mary, żadne zioła ani oddechy niczego nie zmienią. Nie mogą począć dziecka. Nikt nie potrafił powiedzieć dlaczego.
Włożył ręce do kieszeni luźnych bawełnianych spodni. Założył dzisiaj swój ulubiony granatowy sweter, który kupili w Krakowie. Lubił luz. Nie znosił garniturów i krawatów. Gołe stopy na piasku, czasem fala, jakaś muszla. Bardzo lubił te ich wyjazdy. Raz nad morze, raz w góry. Zawsze, jakby dopiero się w sobie zakochali. Wtuleni w siebie, skradali sobie pocałunki. Niekończące się spacery i  miłość. W końcu nie był sam.
Szedł powoli, zapatrzony w wodę. Może dlatego zderzenie z chłopcem mocno go zaskoczyło. Maluch odbił się od niego jak od twardej ściany i upadł na piasek. Przez ułamek sekundy patrzyli sobie w oczy. Mężczyzna wyciągnął rękę i pomógł dziecku wstać .
– Hej, uważaj, chłopaku! Dokąd tak pędzisz?
Dzieciak otrzepał kolana i spojrzał w górę, ale oślepiło go słońce.
– P-p-przepraszam pana – wydukał. – Biegłem przed siebie.
Mógłby być jego ojcem. Razem mogliby pobiec przed siebie .
Teraz słońce oślepiało ich obu.
Chciał odpowiedzieć, jak na dorosłego przystało, ale zamiast tego kucnął i popatrzył chłopcu w oczy. Były piękne i błękitne . Rozwiane włosy, opadały małemu na oczy  na policzkach pojawiły się rumieńce. Nie chciał go wystraszyć, a zarazem nie wiedział jak się ma zachować. W końcu nie ma dzieci. Nawet kota nie ma.
– Przed siebie to znaczy tam ? – zapytał, chwycił kamyk i rzucił przed siebie. – Gdzie są twoi rodzice? Taki maluch nie powinien chodzić sam.
– Nie jestem sam. Mama i tata siedzą o, tam… Pewnie nawet nie wiedzą, że mnie nie ma. Zresztą mam zamiar zaraz wrócić. I wcale nie jestem maluch!
– Jasne, przepraszam! Potrafisz puszczać kaczki na wodzie?-zapytał, żeby uspokoić chłopca.
– Na morzu chyba się nie da. Tata mówił, że woda musi być spokojna, a dzisiaj są fale. – dzieciak wymachiwał rączką i dzielił się zdobytą wiedzą. – Niech pan popatrzy! O, tu i tu!
– W sumie masz rację, ale kto nie próbuje, ten nie wygrywa! Może rzucimy chociaż raz i wtedy zobaczymy, dobrze?
– No dobra, ale tylko raz, bo muszę wracać. Mama będzie się martwić. A jeszcze jak zobaczą, że z panem rozmawiam, to dostanę ochrzan. Tata zawsze powtarza, żeby nie rozmawiać z obcymi. Jak pan ma na imię? Ja jestem Michał.
– Mam na imię Antek. Wiesz, że twój tata ma rację? Nie wolno ci rozmawiać z obcymi, to jest niebezpieczne, tak samo jak oddalanie się od rodziców.
Mężczyzna zamachnął się, ale kamień wylądował nie tak, jak tego chciał. Chłopiec miał rację.
- I co mówiłem, że tak będzie?- po chwili i jego kamień wylądował w wodzie, kolejna fala rozmyła ślad. Poszedł na dno.
– Tak,  miałeś rację. – maluch śmiał się w głos i na pożegnanie machał do niego ręką, a zaraz potem obrócił się na pięcie i popędził przed siebie.
Włożył ręce do kieszeni spodni. Odprowadził nie swoje dziecko wzrokiem do jego rodziców, chłopiec wtulił się w mamę i pokazał na mężczyznę. Kobieta pomachała mu z uśmiechem. Szczęściara.
Chciał doznać olśnienia. Chciał znaleźć rozwiązanie, a potem pobiec do pokoju, wziąć Irminę w ramiona i powiedzieć: „Nie martw się, ja już wiem!” Przecież po to tu przyjechali.
Tak bardzo chciał zostać ojcem…! Nauczyłby syna rzucać kamieniami, wracałby do Irminy, trzymając małą brudną rączkę i długo przytulałby oboje. Zimą woziłby go na sankach, wycierał mu gile z noska i czytał książeczki. Chciał dać swojemu maleństwu tyle miłości, tej której sam jako małe dziecko nie dostał.
Tyle lat spędził na szukaniu tej jedynej kobiety… Kiedy wreszcie może ją kochać, budzić się przy niej i zasypiać, trzymać ją w ramionach, pojawiła się pustka.
Dotknął ręką czoła, po chwili wytarł oczy mokre od łez. Przeczuwał, że zbliża się koniec ich związku, chociaż jeszcze nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby ją stracić.
Odwrócił się i ruszył dokładanie tam, gdzie nie dotarł chłopiec.
Oczami dziecka zobaczył przestrzeń przed sobą. Puścił się biegiem po plaży. W rękach trzymał buty. Nogawki spodni się odwinęły i zamiatały piach. Stopy miał mokre i pokaleczone przez wystające kamienie. Po policzkach kapały mu łzy. Wiedział doskonale, że musi ją przy sobie zatrzymać. Zgodzi się na każdy, nawet niezgodny z prawem, pomysł. Kocha ją! Kocha bardziej niż siebie! Tylko ona się dla niego liczy.




                                                   ************************************


Irytowały ją te stosy dokumentów. „Co za debilny ustrój! – myślała. – Co za debilne pomysły!”. Została dyrektorką, żeby pomagać. Zamiast tego ciągle wypełnia jakieś druczki, które nie mają nic wspólnego z pomocą, sercem na dłoni, empatią i miłością.
Okazała się dziecięco naiwna. Od ponad dziesięciu lat robi, co może, żeby zadbać o dzieci. Uwija się między telefonami i spotkaniami, między papierami i szkoleniami. Czasami nie wie, jak się nazywa. Ciągle sobie obiecuje, że odejdzie na emeryturę, gdy Marta urodzi jej wnuczkę albo wnuczka. Ale Marta założyła kolejną firmę i znowu działa na wysokich obrotach.
Spogląda na zdjęcie. Morze, plaża i dziewczynka, która kuca na piasku. Za jej plecami na falach unosi się barka.
Tego dnia była taka szczęśliwa…! Jeszcze nie wiedziała, że do swojej rodziny zaprosi tamtego chłopca. Chociaż nie był już maluchem, był taki delikatny! Pokochała go od pierwszej chwili. Wystarczyło spojrzenie, żeby skradł jej serce. Wielkie niebieskie, niemal lazurowe oczy spowite siecią maluteńkich rzęs. Kiedy patrzył na nią zdawało jej się, że próbował powiedzieć jej „Jestem grzeczny, zawsze jestem grzeczny”. Jego ruchy były takie kontrolowane, jak u dziecka, które się boi.
– Proszę pani, czy mogę łopatkę? Nie mam swojej. Wszyscy mamy wspólne zabawki. Chłopcy zabrali i nie mam jak kopać dołków. Buduję zamek dla Ali, ona uwielbia księżniczki! W moim zamku będą mieszkać same długowłose księżniczki. Gdy Ala to zobaczy, może będzie się uśmiechać? Jak pani myśli, będzie się uśmiechać? Bo ona się wcale nie uśmiecha. Ale ja jej ciągle powtarzam, że kiedyś ktoś nas zabierze do domu na obiad i zostaniemy też na kolację. – Leżała na kocu, obok bawiła się jej ukochana córeczka Martusia. Nad jej twarzą stanął mały chłopiec, buzia mu się nie zamykała. Opowiadał o zamkach księżniczkach i swojej przyjaciółce. Miała ochotę go przytulić i wysłuchać wszystkiego, miał taki poważny głos. Nie uśmiechał się, ale wierzył w to, że kiedyś ktoś go zaprosi do rodziny. Na plaży było pełno ludzi, dlaczego przybiegł właśnie do jej koca?
Gdyby Ala nie zawołała chłopca, pewnie jeszcze długo opowiadałby o wszystkim, co leżało mu na serduszku.
Marta wstała i podała mu jedną z trzech łopatek. Nie pytała matki, czy może, tylko pobiegła bawić się z Alą. Do obcych dzieci. Czuła się tam dobrze i resztę dnia spędziła z innymi dziećmi.
Od trzech dni mieszkali w Ustroniu, w pensjonacie nad morzem. Dwa tygodnie laby, świeże powietrze i jod dla Marty. Nawet nie wiedziała, że tuż obok znajdował się bidul. Dwudziestka dzieci codziennie przychodziła na plażę w tym samym czasie co oni. Dzieci rozkładały się trzydzieści metrów od nich i zachowywały zadziwiająco cicho.
Już pierwszego dnia zganiła się w myślach, bo była pewna, że to kolonia, że głośne dzieciaki nie dadzą im odpocząć i nacieszyć się sobą.
Godziny mijały, a dzieci niemal w całkowitej, aż drażniącej ciszy kopały w piasku i brodziły w wodzie. Nikt się nie bił, bo tylko grzeczne i ciche dzieci mogły wychodzić z opiekunkami na plażę. Bijatyka na plaży lub w wodzie i dramat gotowy. Na ratowników nie można było liczyć, a dyrektorka nie pozwoliła rozkładać się w innych miejscach. Patrzyła na nie i serce jej pękało na tysiąc kawałków. Doskonale pamiętała czas, gdy lekarze nie dawali jej szans na dziecko. Matunia była cudem. Ich prywatnym cudem i potwierdzeniem miłości. Kiedy właściwie się poddali, omal nie rozstali, dowiedziała się o ciąży.


Mały rezolutny Antoś skradł nie tylko jej serce, lecz także Marty i jej męża. Od tamgo spotkania rozkładali się blisko dzieci z bidula i dzielili się z nimi całym swoim przydziałem na słodkie bułki i pączki. Chłopiec przychodził do nich kiedy tylko opiekunki mu pozwalały i bawił się z ich córką. Siadał na kocu i opowiadał, gdzie pojedzie i co zrobi gdy dorośnie. Planował zwiedzić całą Afrykę i napisać książkę. Zbudować szkołę dla dzieci i wymyślić robota co sprząta kurze z mebli. Razem z jej mężem Emilem budowali fortyfikację i rzucali kamieniami w morze.


Teraz, po ponad dwudziestu latach, z ogromną nostalgią wspomina tamte wakacje.
Pod koniec turnusu siedzieli na tarasie pensjonatu, popijając wino. Nawet nie wie, kiedy i jak poprosiła męża, żeby zabrali Antosia do siebie. Nigdy nie zapomni płaczu Marty, do której dotarło, że jutro wyjeżdżają. Wszyscy chcieli być razem z Antosiem.
Jeszcze przed wyjazdem wypełnili dokumenty w Domu Dziecka – kilka karteczek z rubrykami. Ona nauczycielka pedagożka, on – kierownik w firmie państwowej. Do tego własne dziecko. Idealna rodzina. Mieli dostać harmonogram wizytacji i odwiedzin dziecka. Poznali historię Antosia, Dyrektorka powiedziała im, że odebrano go matce, która wraz z konkubentem nadużywała alkoholu i biła go.
Kilka dni później dyrektorka odwiedziła ich z Antosiem w domu. Zapanowały ogromna radość i szczęście. Inne, zupełnie inne czasy. Teraz nie ma szans na takie odwiedziny na początku adopcji.
Mimo, iż byli rodzicami, mieli własną córeczkę, chyba nie byli do końca przygotowani na nową rolę. Pierwsza wizyta odbyła się w obecności opiekunki z Domu Dziecka. Spotkali się w zupełnie innej sytuacji niż plaża na wakacjach. Antoś był jeszcze bardziej poważny, jakby bał się uśmiechu i tylko czekał na przyzwolenie.
Siedział na kanapie jednocześnie szczęśliwy i przerażony. Nie powiedzieli mu tak do końca, czy to tylko wizyta, czy zostaje w rodzinie. Obca kobieta zwiedziła ich mieszkanie, wypiła herbatę i podsunęła im dokumenty do podpisu. Wywiad rodzinny i opinie z pracy mieli bardzo dobre. Po dwóch miesiącach chłopiec był ich. Dzień, w którym przyjechał był ogromnym świętem. Pokój Marty podzielili na dwoje dzieci, kupili łóżko piętrowe i buty do piłki i piłkę. Dostał swój ręcznik i nową szczoteczkę, dostał kapcie i ogrom miłości. W tym czasie wszyscy najczęściej budzili się w ich łóżku, Antoś wtulony w nią, Marta w Emila i tak każdego dnia inaczej.
Wszystko zaczęło się jak skończyła się laba i Antek trafił do nowej szkoły, awantury, choroby na tle nerwowym, nocne wołanie: „Mamusiu!”, „Mamusiu, nie bij”, „Uratujcie mnie!” i to najgorsze: „Proszę, nie zostawiajcie mnie!”. Histeryczny płacz nawet w ramionach. Terapia rodzinna, łzy i obawa o Antosia, o Martę, o siebie, o małżeństwo… Walczyli o miłość i spokój, o ich własną codzienność.
Tamte doświadczenia i wszystko, co działo się w ich domu, zaprowadziło ją tu, gdzie jest teraz.
Uwielbia swoją pracę. Uwielbia pomagać dzieciom i rodzinom. Nigdy nikogo nie zostawia. Każda rodzina otrzymuje od niej wsparcie i pomoc na każdym etapie. Od co najmniej 15 lat jeździ po domach i przytula matki, ojców i dzieci. Pamięta każde dziecko, któremu znalazła dom. W latach osiemdziesiątych adopcja była szybsza, dziś ten proces wydłużono do granic możliwości. Czasem wyrzuciłaby te zmiany do kosza. Przez te papierzyska nie ma czasu na wizyty i kontrole.

– Mamusiu, wiesz, że ta łopatka była najpiękniejszym prezent, jaki kiedykolwiek dostałem…? – Nawet dziś jej ponad trzydziestoletni Antoś potrafi wzruszać. – Powiedz mojej siostrze, że musi kupić nową. Zostaniesz babcią!!! – wykrzyczał przez telefon. Słyszała śmiech synowej i szum morza w słuchawce, a może to było jej szybko bijące serce?
Łzy kapały na jej biurko. Nie mogła się doczekać, żeby powiedzieć o tym mężowi. Antoś twierdził, że nie może mieć dzieci, dlatego tak czekała na dziecko Marty. Zawsze chciała mieć wnuki. Dużą szczęśliwą rodzinę.
Oparła się o okno. Udało się…?
Dom dla dziecka, posklejane serce, brakujące puzzle, praca. Miłość. Po prostu miłość.
Są takie dni, kiedy działamy pod wpływem impulsu, intuicji, serca. Kiedy odrzucamy rozsądek i błyskawicznie podejmujemy decyzję. Czasem te ułamki, te małe chwile decydują o naszym życiu i szczęściu innych.
Dawać i brać jednocześnie. Szukać odpowiedzi na pytania. Łapać dystans i dbać o balans. Tworzyć szczęście. Po prostu. Z najciemniejszych zakamarków serca i umysłu wydobywać odwagę.
„Zostanę babcią” – pomyślała. Znowu usłyszała szum morza i odgłos barki. Tak, to właściwe miejsce i właściwy czas.


ps. Dziękuję Korektelce za cierpliwość i wsparcie :)

Komentarze

  1. Jak zwykle wielkie wzruszenie, Basiu... 😍 Dziękuję 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana dziękuję :) bardzo się cieszę, bo uwielbiam wzruszać i budzić emocje :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Cóż jestem typową kobietą i uwielbiam rozmowy, Twój komentarz jest dla mnie ważny i bardzo Ci za niego dziękuję!! Jest dla mnie namiastką tej długiej rozmowy, gdybyśmy się spotkały:)

Popularne posty