Styczeń czas na "rozkminy", czyli lubię czy nie lubię zupy :)

 Ja nie wiem, ale ten styczeń to tak mi szybko mija, że mam wrażenie, jakby ktoś włączył przyspieszenie czasu. Budzę się co rano i mam w głowie tyle pomysłów, tyle rzeczy chciałabym zrobić, a tu... zaraz jest wieczór, a ja nie pamiętam czy nastawiłam pranie czy może już włożyłam je do suszarki. Największym dramatem jest sytuacja, jak o trzeciej nastawionej w ciągu dnia pralce przypominam sobie - kiedy? - następnego dnia! Siadam, wtedy i patrzę na tą pralkę i zastanawiam się, dlaczego ta małpa - życie- nas tak przemiela. Z drugiej strony, bywają przecież lepsze dni, kiedy nie robię wcale prania i świat jest jakby piękniejszy... Generalnie nie powinnam mieć problemu z praniem. Nie dość, że mam automat, suszarkę, nastolatki piorą sobie same, mąż pierze sobie sam... a mi zostają maluchy i cała reszta. Co by było, gdybym nastolatków nie nauczyła dbać o swoje ubrania?

 Ech pranie... tak na prawdę chodzi mi bardziej o porządek. Sprzątania fanką tez nie jestem. Raczej kocham ład i odkładanie na miejsce. Jednak na koniec grudnia posprzątałam wiele miejsc w moim domu i w Nowy Rok weszłam z uśmiechem na twarzy. Bez sentymentu wyrzucałam stare ubrania, których nikt by już nie założył... stare buty, torebki... i tysiące drobiazgów. Posprzątałam w garderobie, w spiżarni, w kotłowni, w łazienkowych koszyczkach. Latałam po domu jak Wróżka Śmieciuszka... - Mamo co Ty tak sprzątasz? - mój syn martwił się oczywiście o mnie, ale sam schował się w swoim pokoju i ogarniał swoje kurze...

No dobrze, ale co mi to dało? No cóż. Odkryłam, że nie mam małej czarnej, że nie mam szpilek ( no bo i po co mi takie buty?) odkryłam z trzydzieści szali, których nie założyłam od kilku lat. Znalazłam faktury, które powinny być zeskanowane i dostarczone do księgowej dawno temu... wpadły mi do ręki przepisy, które miałam schować, bo coś wyszło z nich dobrego... Na koniec okazało się, że mój krem na noc ( ten ulubiony właśnie się skończył), a przecież pod choinkę dostałam całą serię nowych kremów ( seria pomidorowa:)) i to dobra pora na testy...

Coś odeszło, coś wróciło z zapomnienia. Teraz przez te tygodnie korzystam z tego, że ogarnęłam miejsca zapomniane...

Znalazłam też stoper i teraz nastawiam go na czas prania! Ding! rozchodzi się po domu, a moje maluchy wołają- Mamo pranie! Może nie zapomnę, go używać?

Co miesiąc robię sobie listę inspiracji. W styczniu miałam znaleźć jedno, dobre i smaczne danie. Padło na zupy. W moim przekonaniu ich nie lubię. Postanowiłam trochę nad tym popracować.

I tak doszłam do wielu wniosków.

Po pierwsze nie lubię rosołu. Zjem, ale nie lubię. Uważam to za absurd, ale tak właśnie jest. Ma to związek z moją młodością i nauką gotowania. Mój tato co niedzielę kazał mi patrzeć, jak gotuje się ten rosół... no nie... a ja krzyczałam do niego nie będę miała męża, potem, mój mąż nie będzie lubił rosołu, a na koniec nie będę mieć dzieci!- no zaklinałam sobie rzeczywistość:) mam czwórkę dzieci, wszystkie kochają rosół. Mój mąż też. Jedno mi tylko wyszło, on gotuje lepszy rosół od mojego! Choć rok temu zaczęłam gotować rosół z kurkumą, cynamonem, liśćmi kaffiru i nagle mój rosół nabrał innego smaku, innego znaczenia. Zaczął mnie leczyć i wspierać. 

Z pomidorową mam lepsze relacje, choć i ta zupa jest dla mnie zbyt monotematyczna, a po okrzyku "Nie jestem jak pomidorowa, nie każdy musi mnie lubić" straciłam do tej zupy ogrom uczuć. Choć pomidorową nauczyła mnie gotować moja przyjaciółka na studiach. I kiedy wlewam do zupy pomidory, zawsze o niej myślę. 

Potem zastanawiałam się nad kolejnymi zupami i okazało się, że uwielbiam żurek! Mam z nim same dobre wspomnienia i mogę go jeść często. Barszcz na prawdziwym zakwasie również kocham. Krupnik to zupa mojego dzieciństwa. To zupa mojej mamy. Do niej wracam myśląc o krupniku. Potem przypomniałam sobie o kwaśnicy. Jezuu...Pieniny!! Nigdzie nie jadłam lepszej kwaśnicy!! Nie kapuśniak! Kwaśnica taka, że buzię wykręca, ale żołądek po marszach w górach po prostu staje dęba i jak ogier czeka na kolejne łyżki! Jak już się tak rozmarzyłam nad tymi zupami z przeszłości wróciła dyniowa i październikowe zbiory dyni. Święto Halloween i cała nasza ulubiona zabawa w przebieranie. Na koniec wróciło wspomnienie marchewkowej. Kiedy byłam w ciąży, poznałam ten smak na jednej z przerw obiadowych w pracy. Potem w domu odtwarzałam ten smak i znowu wróciłam do dobrych wspomnień.

I tak wyszło mi, że ja jednak lubię zupy. Ich powiązania z moimi wspomnieniami. Ich zapach, smak i konsystencje. Czy to nie dziwne, że przez tyle lat miałam w sobie przekonanie, że nie lubię zup? 

W całym tym rozkładaniu zup na składniki i wspomnienia, ugotowałam w tym tygodniu trzy nowe zupy. Testowałam smaki i wraz z mężem delektowałam się nimi ogromnie. Dzieci trochę mniej, ale dwie zupy zostały zaakceptowane z trzech.


Zupa z pieczonych buraków

Upiekłam dosłownie pięć buraczków, dwie marchewki. Potem dokroiłam seler, pietruszkę i pięć ziemniaków. Następnie na maśle klarowanym obsmażyłam dwa ząbki czosnku, dwa centymetry imbiru, suszone pomidory, kozieradkę i pół łyżki garam masali. Po pięciu minutach dorzuciłam pokrojone warzywa i obsmażyłam je kolejne parę minut. Zalałam wodą tak by były całe zakryte. Uzupełniałam wodę, do tego stopnia, aby zupa miała odpowiednią dla mnie konsystencje. Kiedy warzywa były miękkie wyłączyłam i odstawiłam do ostygnięcia. Chłodny wywar z warzyw zmiksowałam na krem, dosoliłam i doprawiłam. Posypałam zupkę słonecznikiem. 

Było pysznie, ciekawie i inaczej, bo w końcu nie rosół i nie pomidorowa.



Zupa z cukinii i papryki 

Paprykę proponuję upiec, zupa wtedy będzie słodsza i smaczniejsza. Łatwo schodzi też z niej skórka. Do garnka wrzucamy masło klarowane u mnie to jedna łyżka masła "Palce lizać", suszone pomidory, paprykę słodką, pół łyżeczki i obsmażamy. Następnie dodajemy pokrojoną w kostkę cukinię, paprykę i marchewkę, znowu chwilę obsmażamy i zalewamy wodą. Można dodać też ziemniaki, zupa będzie gęstsza. Następnie dolewamy wody, taką ilość, aby zakryć warzywa. Gotujemy do miękkości, miksujemy i dosalamy do smaku. Ja posypałam zupkę pietruszką i lubczykiem. Dla mnie była idealna. Jednak ta zupa u nas się nie przyjęła ze względu na mocny smak papryki. 



Zupa kalafiorowa krem

Kalafior, ziemniaki i marchewkę z pietruszką kroimy w kostkę. Na maśle obsmażamy pół łyżeczki garam masale i dodajemy warzywa. Tak jak w poprzednich zupach dodajemy warzywa i zalewamy wodą. Zagotowujemy, miksujemy i dosalamy. Ta zupka zdobyła u nas najwięcej fanów. Dzieci jednak lubią tradycyjne smaki, ale garam masala nadaje smak inny niż zwykła kalafiorowa. Jest też bardziej pikantna.


Celowo nie podaję ilości składników. Zupy są intuicyjne, a u mnie tych składników musi być dużo, bo aż na sześć osób. Do tego jest to moja inspiracja dla Ciebie :) Ten tydzień z zupami, ta forma skupienia się nad nimi, rozkmina  nad tym skąd we mnie przekonanie, że nie lubię zup dało mi poczucie wolności. Tak wiem, jak to brzmi, ale świat dzieli się na tych co kochają zupy i na tych co ich nie znoszą. Jak widać, ja jestem po środku, ale krok po kroku moje przekonania zmienią się. Jestem pewna, że będę kochać zupy, ale rosół jednak pozostanie w sferze "nie to nie dla mnie":)

Zupa niby prosta sprawa, ale jak widać można dzięki niej pogrzebać w sobie i dojść do ciekawych wniosków!

Jedna z inspiracji styczniowych doczekała się pełnej realizacji :) moja ulubiona zupa? to ta z pieczonych buraczków :)

I tak pod "zupą", że tak powiem minął mi ostatni tydzień z echem pralki w tle...

Na dodatek dojechała do mnie sukienka. "Mała czarna", której tak mi brakowało. Prosto z Lawendowego Domu, którego od tego miesiąca jestem ambasadorką. To piękne i inspirujące miejsce w sieci, znajdziesz tam dobre gatunkowo ubrania i przepisy na wiele smacznych dań. 






Sukienek też kiedyś nie nosiłam :) na szczęście zmieniłam przekonania :)

Ściskam mocno :)
Basia



Komentarze

Popularne posty