Felieton niecodzienny, czyli lekcja druga wprost ze szpitalnego łóżka...
Felieton niecodzienny, czyli lekcja druga wprost ze szpitalnego łózka...
Pakowanie swojej rzeczywistości w jedną małą walizkę jest o
tyle trudne, że nigdy nie wiesz co zabrać. I nawet jeśli posiadasz listę, to z
tego wykazu możesz nawet nie skorzystać. Choćby tylko dlatego, że nie zdążysz.
Nauka druga z pobytu w szpitalu była dla mnie jednoznaczna. Bez
względu na to co włożę do różowej walizki mojej córki i będę to ciągnęła za sobą
po szpitalnych korytarzach… bez względu na to wszystko najważniejsze co
zabieram - to siebie.
Z moimi nawykami. Rytuałami. Lękami i marzeniami. Nawet
tymi, które przez lata schowane tkwią w szufladach zapomnienia.
Pisząc Malowane Życie wsadzałam całą rodzinę do auta i
penetrowaliśmy okolice, w których umiejscowiłam akcje mojej książki. Mała wieś w
dolnośląskim, to miejsce, gdzie spędziłam część swojego dzieciństwa. Do dziś moja
rodzina ma tam mały, biały, nadszarpnięty zębem czasu i historią domek. Jeździliśmy
wokół Wrzosów, a ja robiłam tak zwany research. Fotografie, opisy…
To zawsze jest cudowny czas. Pisanie i zbieranie materiałów.
Zatem wróćmy do szpitala. Wtaczam się na salę, przykrótkiej
koszuli, szlafroku, z różową walizką córki oraz w jej żółtych klapkach. Oczywiście
o klapkach przypomniałam sobie wieczorem, koło dwudziestej drugiej. Moje ukochane
japonki, na zimowe korytarze się nie nadają. Wiesz w szpitalu, to jednak
skarpety się sprawdzają. Pożyczyłam zatem żółte klapki w kotki mojej Nat i wraz
ze skarpetami z maki (lewa w kwiaty, prawa w łodygi) prowokowałam wśród
położnych pozytywne odczucia. Ja myślałam o córce, ile razy spojrzałam na klapki
oraz o lecie, ile razy spojrzałam na skarpety. Po pewnym czasie, gdy ja już
wymościłam sobie gniazdko w łóżku, pojawiła się obok mnie moja „współtowarzyszka
niedoli”. Jak się potem okazało szczęściara, która uniknęła cięcia. Cuda się zdarzają i fajnie być ich świadkiem!
Do brzegu. Spotkały się zatem dwie kobiety. Grzecznościowa
wymiana zdań o chorobie, przebiegu itp.
I nagle okazuje się, że ona to mieszka blisko mojej rodzinnej miejscowości,
a mieszka niedługo, bo wcześniej mieszkała tam, gdzie hula wiatr i gdzie piwo i
wino piją żeglarze z całej Europy i żaglowce dobijają do brzegu z rozkoszą. To
w sumie jeszcze jakoś można wytłumaczyć. Jednak jak można wytłumaczyć fakt, że
kiedy pisałam Malowane Życie stałam przed jej spełnionym marzeniem w wiosce,
która również pojawia się w opisach na kartach Malowanego? To miejsce ma dosłownie
cztery domy i jest przepiękne. Zabrałam tam rodzinę, by pokazać dzieciom, gdzie
wraz z ojcem jeździłam bryczką jako nastolatka. Gdzie tata dawał mi powozić i
tylko cmokał, kiedy koń się płoszył, bo na nasz widok zrywały się z pól czaple
i żurawie.
Ja jestem gaduła. Wie o tym każdy, kto spotka mnie na żywo, dlatego od słowa do słowa wyszła z tego nie tylko bardzo ciekawa rozmowa, ale właśnie
te przemyślenia. Jaki ten świat mały! Musiałam iść do szpitala, by poznać
niemal sąsiadkę i jej historię. Dzięki niej przypomniałam sobie wyprawy po „Malowane
Życie”, po moje spełnione marzenie opisania historii, która do mnie przyszła.
Wróciłam z pełną walizką rozmów i obserwacji. Miałam
miejsce, bo zostawiłam tam swoje lęki i chorobę. Walizka była cięższa, a ja
słabsza fizycznie. Psychicznie wyszłam jednak z stamtąd silniejsza i
pewniejsza.
Wszędzie zabierzesz siebie i nigdy nie wiesz, kiedy spotkasz kogoś ważnego kto przypomni Ci o Tym kim jesteś i jakie masz marzenia. Oczywiście, kiedy pojadę do małego domku na wiosnę zajrzę i do niej!
Komentarze
Prześlij komentarz
Cóż jestem typową kobietą i uwielbiam rozmowy, Twój komentarz jest dla mnie ważny i bardzo Ci za niego dziękuję!! Jest dla mnie namiastką tej długiej rozmowy, gdybyśmy się spotkały:)