Felieton niecodzienny, czyli lekcja pierwsza
Z pobytu w szpitalu wyniosłam kilka lekcji, a że teraz leżę i leżę i dalej leżę... Powstał felieton niecodzienny.
Felieton niecodzienny, czyli lekcja pierwsza.
-Żyjesz w swoim świecie… - rzuciła torby na blat kuchni i otrzepała zmarznięte dłonie. Hanka co tydzień wpadała do matki by przywieźć jej to co najcięższe ze spożywczego. Nie chciała, żeby mama dźwigała i wiele razy prosiła, żeby zbyt często nie wychodziła z domu, zwłaszcza zimą. – Nie możesz ułatwić mi tych zakupów? Nie wiem, może zrobić listę tego co potrzebujesz? Nigdy niczego nie jesteś pewna…
Matka popatrzyła na nią z przekorą, miała ochotę się z nią podroczyć. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, a jej córkę ewidentnie to irytowało.
-No co się tak cieszysz? Nie dość, że nie mogłam nigdzie zaparkować, to jeszcze nie kupiłam tego sera w wiaderku, bo musiał być taki, a nie inny… - Hanka miała zły dzień. Wszystko szło na opak. Do tego nie zdąży na spotkanie z dziewczynami, jak zawsze się spóźni, a one jak zawsze nie mogą spotkać się o godzinę później, żeby ułatwić jej życie. Czasem miała wrażenie, że spotykają się o dziewiętnastej tylko po to by przez tą godzinę ją obmawiać. Kiedy się pojawiała milkły i dopiero po kwadransie pojawiał się ten dobrze jej znany klimat przyjaźni. Zresztą czy przyjaźń we trzy jest w ogóle możliwa?
Janina postawiła wodę na herbatę, wyjęła ze słoika pokrojoną z cieniutkie plasterki cytrynę, którą zasypała cukrem. Oszczędzała. Do tego bardzo lubiła ten moment krojenia cytryny i wkładania jej do słoika.
- A Ty jesteś częścią mojego świata. Tą, która wiecznie marudzi i jest ciągle niezadowolona. I tak Cię kocham, choć nie rozumiem. Kupiłaś mi ten serek topiony? Ten z pieczarkami? Bardzo go lubię. – odwróciła się w stronę Hanki i już wiedziała, że postawiła o jedno pytanie za dużo. Rzeczywiście mogłaby robić jej listę sprawunków, ale przecież nigdy nie wie, kiedy jej córka raczy się zjawić.
- Nie, nie kupiłam. Jak zrobisz mi w końcu listę zakupów, to ci kupię. O ile będzie. Wypiję z Tobą herbatę i lecę, bo dziewczyny na mnie czekają.
- Jak co piątek. Co tam u nich? – Janina szczerze lubiła koleżanki swojej córki. Wszystkie trzy były do siebie podobne. Choć Hanka przy niej nigdy nie była uśmiechnięta. Wręcz odnosiło się wrażenie, że przy matce była zła i spięta.
- Skąd mam wiedzieć? Przecież dopiero się będziemy widzieć. Nie wisimy codziennie na telefonach, po to się spotykamy raz na tydzień czy dwa. Tradycja.
- Tak tradycja. Jak w pracy? Teraz cisną Was jeszcze bardziej? – no jakie pytania ma zadawać, żeby nie podpaść? Każde słowo mieliła w głowie, żeby tylko nie zdenerwować córki, która i tak była poddenerwowana.
- Jak zawsze. Nowy szef, nowe zadania, wartości i priorytety. Wszystko się zmienia tylko nie pensja. Do tego ten matoł chce nam dać bony świąteczne i wszyscy liczą na jedzenie, a chodzą słuchy, że dostaniemy bony do sklepy ze sprzętem turystycznym. Czasem myślę, że oni nie wystawiają głowy ze swojego świata. Żyją w tej bańce i myślą, że inni mają tak samo, tylko za mniejsze pieniądze.
- Każdy żyje w swoim świecie. Ty też. On znajduje się w Tobie i masz nad nim całkowitą kontrolę…
- Mamo, znowu zaczynasz. Jaką ja mam kontrolę, jak ledwo mi starcza do pierwszego? Jak po studiach nie mogę nigdzie pojechać na wakacje, jak nie mam faceta, bo wszyscy uciekają? No jaką ja mam kontrolę?
- Haniu, a jaką ja mam kontrolę mając emeryturę nauczycielską? Jednak to ja, siedząca w sama od rana do wieczora, mówię Ci, że nie musisz być wiecznie skwaszona. Uśmiech nic nie kosztuje, a leczy…
Komentarze
Prześlij komentarz
Cóż jestem typową kobietą i uwielbiam rozmowy, Twój komentarz jest dla mnie ważny i bardzo Ci za niego dziękuję!! Jest dla mnie namiastką tej długiej rozmowy, gdybyśmy się spotkały:)