Spoglądając w niebo.
Ostatnio tak się ze mną dzieje, że piszę. Dużo i ciągle. Zawsze to lubiłam, niemal od dziecka. Jedyne czego nie lubiłam to oddawać Pani do sprawdzenia. Pięknie piszesz, cztery. Ot, takie wspomnienie jak wiele. Książka prawie skończona. W styczniu zaczynam korektę głęboką. Dlatego grudzień to miesiąc wyciszenia. Wrócę do niej w Nowym Roku, ze świeżym umysłem.
Jednak teraz napisałam opowiadanie. Dla mnie bardzo ważne, bo miałam silną potrzebę napisania go. Słowa wylewały się ze mnie. Nie mogłam przestać. Lubię pisać strumieniem myśli i emocji. Nie lubię robić korekty. Dla Was dziś premiera mojego opowiadania. Zalecam butelkę wina i chusteczki:) czekam na Wasze komentarze.
Jednak teraz napisałam opowiadanie. Dla mnie bardzo ważne, bo miałam silną potrzebę napisania go. Słowa wylewały się ze mnie. Nie mogłam przestać. Lubię pisać strumieniem myśli i emocji. Nie lubię robić korekty. Dla Was dziś premiera mojego opowiadania. Zalecam butelkę wina i chusteczki:) czekam na Wasze komentarze.
autor:
Barbara Grzymkowska-Blok
20.12.2018
*
Schody były całe oszronione. Wstała o świcie, żeby
zrobić dla wszystkich śniadanie. Okutała się tak ciepło, jak mogła i ruszyła do
psa. Czochrała go przez dłuższą chwilę za uszami. Dała jeść i ciepłej wody.
Spoglądali sobie w oczy z czułością. Jedyny czas, kiedy mogła być powolna i
dostrzegać psią miłość. Niebo
zaczynało jaśnieć. Poprawiła chustę na głowie i zabrała wszystkie naczynia. Po
drodze zajrzała do kur, te w najlepsze jeszcze spały. Dom zalegała nadal cisza.
Nastawiła czajnik na gazie, do szklanek wsadziła łyżki. Mały imbryk czekał na
zalanie. Był tak stary, że różowe różyczki prawie wyblakły. Dla męża
przygotowała jego ulubiony kubek. Dziewczynki mają swoje małe kubeczki, a
ona…kolejny raz nie myśląc o sobie wyciągnęła szklankę. Pokroiła wczorajsze,
suchawe bułki. Na stole postawiła talerze, miód i konfitury z wiśni. Ze
spiżarki wyciągnęła pachnące pętko kiełbasy. Popatrzyła na stół z aprobatą.
Najpierw dziewczynki, one będą się guzdrać. Zima nie jest dobra na poranne wstawanie do szkoły. Czas nagle się
skrócił. Szturchała dzieci, powtarzając wstawaj, wstawaj.
Nigdy nie rozczulał
jej widok śpiących dzieci. Zawsze leniwe i powolne, były powodem wielu kłótni w
domu. Mąż nigdy nie lubił na nie czekać. Obarczał ją winą, że nie potrafi
zapanować na dziećmi. Najmłodsza, najbardziej zawsze zaspana, tylko dla niej
ojciec był łaskawy. Starsze, zawsze obrywały i od ojca, i od matki. Ta, jakby
od urodzenia nie budziła w niej emocji. Szturchnęła dziecko jeszcze raz.
Wstawaj! Krzyknęła już mocno zniecierpliwiona. Zrobiła się kolejka do toalety.
Woda zaczęła gwizdać. Parę minut później pakowała kanapki w papier. Zapach kawy
przyjemnie roznosił się po domu.
- Mamusiu nie ciągnij proszę! Boli! -Jak
co rano czesała córce warkocze. Nie lubiła tego robić, zresztą jak wielu
rzeczy. Jednak córka zawsze jeszcze dokładała swoje jęki. Zanim zebrali się wszyscy do wyjścia, ona
miała wszystkiego dosyć. Często stawała nad nimi, przy zlewie i zastanawiała
się po co jej to było? Miała ochotę uciec. Nie cierpiała swojego życia. Nikogo
tu nie kochała. Od lat dusiła swoje emocje. Krzywiła oczy i usta. Zmęczenie po
codziennych obowiązkach doprowadzało ją na skraj wytrzymania nerwowego. Nie
miała ochoty na rozmowy, nawet kąpiel budziła w niej odruch ucieczki.
Czekała cały tydzień na niedzielny
poranek. Był długi. Wszyscy spali oprócz niej. Paliła w piecyku. Robiła zaczyn.
Patrzyła, jak rośnie. Siadała na małym stołku i spoglądała na ogień. Pod
ścierką rosło ciasto. Kochała je wyrabiać. Czuła, jak jej rośnie w rękach.
Sprawnym ruchem nabijała powietrze, formowała kule i znowu czekała. Z pod jej zmęczonych i zaniedbanych palców
wychodziły idealne kształty rogalików. Wielkie baby drożdżowe. Zapach
wyjmowanego z pieca ciasta budził domowników. Jedyny taki dzień, kiedy czekała
na nich z miłością. Jedyny dzień, kiedy chciała ich kochać. Wyłuskiwała dla
siebie chwile w samotności. Zadziwiająco dobrze się czuła, kiedy mogła na nich
nie patrzeć. Udawała wtedy, że jest gdzie indziej. Kiedy robiła makaron,
obierała ziemniaki, karmiła zwierzęta, czuła że jej życie ma sens. Lubiła
karmić ludzi, głaskać psy i koty. Kochała swój ogród.
Córki, tak bardzo niechciane przez
męża przypominały jej tylko o błędach. Czasami siadała na schodach i czuła, że
mogłaby odejść. Tak, mogłaby zacząć żyć inaczej. Wymyślała, wtedy scenariusze,
kolejne kroki. Całe zdania i rozmowy. Tłumaczenia dla koleżanek i rodziny.
Uciekała z zamkniętymi oczami i marzyła, że ich wszystkich wokół niej nie ma.
Smak, a właściwie, gorycz czarnej herbaty, przypominał jej, gdzie jest i na co tak naprawdę nigdy się
nie zdecyduje. Wiedziała, jak bardzo zraniła siebie i jak mocno rani swoje
córki. Odebrała im prawo do szczęśliwego dzieciństwa. Stworzyła gamę pozorów.
Domowe ciasto, przetwory, obiady. Własne wino, konfitury. Piękne kwiaty w
ogrodzie. Stworzyła je ręka pozbawiona uczuć. Ręka nie znająca miłości,
czułości. Bez chęci do życia. Oczy puste i smutne. Serce zimne wystraszone.
Miała żal do siebie i chciała je nawet czasami uwolnić od takiej matki. Liczyła
na to, że ktoś może lepszy pokaże im życie. Ona nigdy nawet nie malowała ust. Nikt,
nigdy nie powiedział jej, że ładnie pachnie.
Opatuliła się swoją chustą i poszłaby w Świat niezauważona. Ból był jeszcze
większy, gdy on mówił jej wprost, jak bardzo go rozczarowała. Szukaj kobiety w tym
domu!! Powtarzał i trzaskał drzwiami. Wiedziała, że szedł prosto do pachnących
kapeluszy i obcasów. Nigdy nie potrafiła mu tego podarować. Jak? Jak dawać,
kiedy się nie kocha? Doskonale wiedziała, że oboje żyli obok siebie- tylko dla
dobra sprawy, dla dzieci. W jakimś cichym układzie. Skończyło się jej życie, zanim rozwinęła skrzydła. W
grudniowy poranek wszyscy poszli do szkoły i pracy. Zimny dom, wcale jej nie
przytulał. Postanowiła znowu zrobić sobie herbaty. Czy mógłby to być dzień, w
którym da radę zmienić swoje życie? Jeden krok za drzwi, jedna decyzja.
Rozglądała się dookoła. Okna, kwiaty, meble, kot u stóp, pies szczekający. Obiad
na kuchence. Praca. Głuchy telefon. Dom bez gości. Bez duszy. Opuściła głowę i zrezygnowana
odpuściła. Płaszcz. Buty. Chustka. Czapka. Rękawiczki. Wszystko stare i cieniuteńkie.
Dawno straciło kolory. Ciało zrezygnowało. Nogi podnosiła powoli, jakby miała przy
nich ogromny ciężar. Głowa na brodzie, opuszczona w akcie desperacji. Policzki
rumiane, jako jedyny objaw życia i bijącego serca. Dzień dobry, szeptane do
mijających ją ludzi.
Miesiąc miłości, oczekiwania. Czas wyciszenia. W ogrodach choinki, bawiące się
na śniegu psy. Droga do pracy, daje czas na kolejne przemyślenia. Odpuszczenie.
Rozczarowanie życiem. Zmęczona spogląda na stare buty. Gdyby tak usiąść na
ławce. Park taki piękny. Drzewa obsypane śniegiem. Ostatnie ziarenka wyłuskują
świergoczące wróble. Niebo takie spokojne, biało-błękitne.
**
Biorę do ręki kostkę drożdży. Ile razy przygotowuję
się do rogalików wspominam niedzielne poranki z mamą. Czekała na nas z
rogalikami i gorącym kakao. Czułam, wtedy jej miłość. Jednak teraz nie znoszę
przygotowań do świąt. Zawsze odczuwam jej brak, choć minęło tyle lat. Wtedy w
grudniu wyszła z domu i już nigdy nikt jej nie widział. Spędziliśmy wiele
godzin, szukając jej w całym mieście, aż ktoś sobie przypomniał, że widział ją
na dworcu. Uznano, że wyjechała. Porzuciła dom, wielki piękny dom. Kochającego
męża, który umiejętnie rozpaczał, ciesząc się wolnością w luksusowych
ramionach, kolejnych kochanek. Dała mu coś więcej niż wolność. Pozwoliła mu się
bawić i korzystać z życia bez zobowiązań, bo przecież prawnie nadal miał żonę.
Nikt nigdy tak naprawdę jej nie szukał. Ciotki dawały ogłoszenia do gazet i
tyle. Policja uznała, że kobieta miała prawo po prostu opuścić męża i dzieci.
Ciała nie znaleziono. Największymi ofiarami były jej trzy córki. Żyłyśmy z
piętnem niekochanych i niechcianych.
Każda rosła, jak wygięta sosna. W kulturze Japonii byłybyśmy pięknym
bonzai. Tu u nas w Nowej Polsce, po prostu byłyśmy krzywe i wybrakowane. Dokładnie
takie właśnie. Nasi mężowie takimi nas brali. Nikt nas nie kochał, ani nie
akceptował. Nawet my same.
Zostawiła
w moim sercu kawałek pączkującego ciasta drożdżowego. Dlatego bez problemu umiałam, spojrzeć w
niebo i odejść. Bez problemu dwadzieścia lat po. Wszystkie byłyśmy same, ze swoją historią i sercem
w bonzai. Uciekła od nas i naszej miłości. Zabrała wszystkie zapachy i barwy. Wyciągam
rogaliki i nosem wciągam ich zapach. Serce drży i oczy zachodzą mgłą.
- Mamo! Mamusiu już ? - Moja mała
córeczka, tupta nogami i sięga po rogaliki. W jej małych rączkach nawet malutkie
ciastko jest duże. Siada na krześle i macha nóżkami. Ma długie włoski, podobnie
jak moja matka nie znoszę jej czesać. Mimo to staram się być miłą i ciepłą.
Daję jej wszystko to co straciłam i czego nie dostałam. Odbiegam myślami do świąt.
Na balkonie mam już choinkę, a w szafie wszystkie prezenty. Dźwięk wiadomości
na telefonie budzi mnie. „Będziemy za godzinę. Stawiaj kawę.” Czekam na nie od
wczoraj.
W mojej skrzynce znajduje się
email z fundacji. Od lat szukam mamy. Dostałam od nich z tysiąc wiadomości.
Pierwszy raz boję się odczytać wiadomość. Od lat spotykamy się raz w roku
wszystkie. Właśnie w dniu, w którym nas
zostawiła. Staram się, żeby u mnie zawsze pachniało drożdżowym. Stawiam kawę i
rozkładam talerze. Chodzę od okna do okna i zastanawiam się, jak przez rok
zmieniły się moje siostry.
Otwieram pocztę. Odczytuję adres. Skomielna
Mała. 720. Siadam czytam i czytam. Powoli dochodzi do mnie, że ją znalazłam po
trzydziestu latach. Zapalam papierosa na balkonie, ręce mi drżą. Drukuje szybko
email i kładę na stół.
Rogaliki zaraz znikną. Wszystkie kochamy
drożdżowe. Witamy się, jak co roku. Z dystansem. Patrzymy na siebie. Jesteśmy
wszystkie z jednego drzewa. Mimo to, każda jest wygięta w inną stronę. Opowiadam
im o fundacji. Cisza. Nie jest aprobatą. Czuję w powietrzu pytanie, po co to
robisz? Nie wystarczy, że każesz nam co roku tutaj przyjeżdżać? To dlatego nie
ma faceta! Ciągle się w coś angażuje… Nie
ma czasu pewnie na własne życie.
-Znalazłam
mamę, mam jej adres.- Siostry patrzą na mnie niewidzącym wzrokiem. Wiem, widzę
niemal, jak każda ma ochotę wyjść. Atmosfera robi się gęsta, jak zupa.
-Jadę tam za dwa dni. Święta spędzimy z Irenką z mamą lub nie, ale jadę. Jedziecie
ze mną?
-To Twoja decyzja… jedyne zdanie, jakie słyszę w
temacie. Dopijają kawę i zostawiają mnie z nietkniętymi rogalikami. Następny
dzień spędzam na planowaniu drogi. Wiem, że te święta będą inne. Pachną
wolnością. Nie miłością. Wolnością. W końcu stanę przed nią i spojrzę jej w
twarz. Wiem, dlaczego nas zostawiłaś! Ludzie nie przyznają się do błędów. Byłyśmy
Twoim błędem! On był twoją porażką…
Wjeżdżam w
totalnie obce mi rejony kraju. Boję się. Na tylnym siedzeniu, jedzie ze mną mój
największy skarb. Wycieczka w góry. Pełno śniegu, a ja całe życie bałam się
jazdy w śnieżną pogodę. Mimo to jadę. Wynajęłam apartament z widokiem na góry.
Zostajemy pięć dni. I po świętach. Dziś nie, ale jutro. Tak jutro, zaprowadzę
Irenkę do babci. Czuję, że to Ona tam jest. Cieszę się. To koniec poszukiwań. Znalazłam.
Nie. Nigdy nie szukałam matki. Tylko tego fragmentu wyrwanego serca. Spokoju.
Hotel,
jest luksusowy, ale stać mnie. Tato Irenki, jest bogaty. Mogłabym spokojnie żyć
z alimentów. Przepraszam, z jego wyrzutów sumienia. On jest moją porażką. Zjadamy
kolacje i we dwie wtulone w siebie zasypiamy w wielkim łóżku. Budzę się późnym
rankiem. Moje maleństwo śpi na mnie.
Wącham jej włosy, gładzę jej skórę. Szeptam do uszka, jak bardzo ją kocham. Kiedy
wstaje, spokojnie zjadamy śniadanie i ruszamy.
Brnę
w śniegu z moim dzieckiem. Marzną mi ręce i uszy. Mam czerwone policzki i rozgrzane
strachem serce. Po wskazanym adresem znajduję małą chatkę. Nie jest to willa,
ale jest ładna, zadbana. Dzwonię.
Po chwili otwierają się drzwi. Okutana w chustę
kobieta informuje, że nie ma pokoi do wynajęcia. Moja mama. Stoję i ściskam za
rękę Irenkę. Ona choć speszona podchodzi bliżej. Odnajduję w niej moje oczy, w
ten sam sposób odgarnia włosy z twarzy co ja.
-To jest Irenka.- Jedyne co przychodzi mi na myśl.
Kobieta stoi i patrzy na dziecko. Kuca przed nią i pyta- „Chcesz rogalika
drożdżowego?” Jednym gestem zaprasza nas
do środka. Mam drżące nogi i ręce. Łzy ciekną mi po twarzy. Dom jest pełen
obrazów, małych rzeźb i suszonych kwiatów. Mama.
-Wiedziałam, że
kiedyś mnie znajdziecie. Nie wiedziałam kiedy, dlatego codziennie piekę ciasto.
Mały imbryk z gorącą herbatą. Podobny do tego co
mieliśmy w domu. Nasz udało mi się
zabrać do siebie. Siadamy w milczeniu i żadna z nas nie zamierza pytać. Jeszcze
nie dzisiaj. Irenka korzysta wcinając kolejne rogaliki. Stara kobieta, siwa i
pomarszczona. Patrzą na mnie spokojne, szczęśliwe oczy. Rozglądam się po izbie.
Jestem pewna, że to jej prace. Już wiem, dlaczego jest tu. Ubrana w piękne
góralskie ozdoby choinka. Małe przytulne i ciepłe mieszkanko. Pod nogami pies i
kot. Nie mam zamiaru pytać. Ciszę przerywa Irenka, opowiada i świętach,
prezentach i choince. Wypijam herbatę i zabieram się do mojego luksusowego
apartamentu.
-Córeczko?-
udaję, że nie słyszę. Irenka macha babci na pożegnanie.
***
Siedziała na
schodach i wąchała dłonie. Uwielbiała zapach kremu do rąk. Pachniał zimą i dobrymi
wspomnieniami. Schody były betonowe, śliskie i zimne. Grudzień to nie był jej
ulubiony miesiąc w roku. Zresztą nie znała nikogo, kto lubiłby ten miesiąc. Jak
można go lubić? Czarne bruzdy śniegu i piachu przyczepiały się do aut, do
butów. Na skórzanych botkach widać było sól. Wszyscy się spieszyli, a korki
były większe nawet niż we wrześniu, kiedy to uczniowie wracali do szkoły.
Każdy, niemal każdy opowiadał, jak mało ma czasu, jak nie ma siły i wszyscy
ciągle chorują. Do kogo się zadzwoni ciągnie nosem i narzeka, że nie ma
pieniędzy. Wąchała swoje dłonie i za każdym razem kiedy zamykała oczy widziała
siebie z mamą. Idą ulicą zobaczyć jedyną w mieście, pięknie oświetloną choinkę,
podskakuje, gada i szuka światełek choinki w domach. Kolejny oddech i znowu
przenosi się do parku. Tam jest pełno dzieci i wszystkie zjeżdżają na sankach.
Dziewczyny piszczą, chłopcy biegają za nimi ze śniegiem i nacierają każdą,
którą złapią. Wdech i wydech, przenosi się wspomnieniem do leśnego spaceru,
szukanie szyszek na choinkę, potem w domu wieczorem wiązały nitki z czerwonej
muliny. Zimne schody przypominają o sobie tak mocno, że tylko marzenie o
gorącej herbacie ratuje jej świąteczny nastrój. Kiedyś było inaczej. Coś do
siebie gada pod nosem, próbuje włożyć klucz do zamka, ale ma zmarznięte dłonie.
W końcu kiedy już poczuła zimny pot, zdenerwowania na czole z impetem wchodzi
do domu. Ten moment jest jej ulubionym w ciągu całego dnia. Jednym ruchem
zrzuca buty, torebkę i rozsiada się w swoim ulubionym fotelu. Masuje sobie
stopy i w myślach nastawia wodę na herbatę. Jednak jej wzrok przyciąga koperta,
której nie otwiera od kilku dni. Lęk o to co zawiera, jest zbyt silny i zbyt
bolesny. Odwraca głowę i rusza do kuchni, zrobić sobie pić. Doskonale wie, że
tak naprawdę jest to bez sensu. Trzy ostatnie dni jej głowa aż puchnie i boli
od myśli, które krążą wokół koperty bez podpisu. Kto? I dlaczego wysłał jej
gruby list?
Od dziecka
uwielbiała siadać na schodach. Bawiła się na nich w sklep, pocztę i biuro.
Wiele godzin spędziła na wypisywaniu fikcyjnych druczków. Ze schodów był
najlepszy widok na cały dom. W kuchni przy piecyku zawsze gotowała mama. W
pokoju leżał zmęczony po pracy tatuś. Siostry zawsze musiały koło niej przejść
i dzięki temu miała się z kim bawić. W kuchni szukając imbryka w róże, podobny
mieli w domu, wracała myślami do dzieciństwa. Miała dzoesięć lat kiedy mama…nie
dała jej szansy się pożegnać. Nigdy, niczego nie wytłumaczyła. Nie odezwała się
przez tyle lat. To przez nią Dana nie miała rodziny. Zawsze odchodziła nim coś
się mogło zacząć dziać. Patrzyła w niebo i już jej nie było. Mamusiu…Usiadła w
fotelu i trzymając w ręku gruby list, postanowiła, że to już koniec jej
męczarni. Otworzy, przeczyta i spali. Nie chce mieć nic wspólnego z tą kobietą.
Po piśmie poznała, że to ona. Mama. Mamusia. „Mamo, słyszysz mnie? Mogę się
przytulić?” Regularne, idealne literki. Doskonale pamiętała, jak pisała n, jak
d. „Dla Danusi”. Obiecała sobie, że już nigdy nie będzie płakać przez Matkę.
Od zawsze
paliła na schodach. Siadała w kotłowni przy piecu na ostatnim schodku. Paliła,
bo to lubiła. Latem siadała na schodach przed domem, do woli mogła głaskać wtedy
swojego psa. W pracy wychodziła na tył budynku. Schodki przy rampie doskonale
nadawały się na palarnie. Siedząc na schodkach, mogła jak dziecko podkurczyć
kolana i palcem malować po piachu. Razem z mamą paliły w piwnicy, szeptając
sobie o wszystkim. Była jej najlepszą przyjaciółką. Zawsze, na wszystko się
zgadzała i na wszystko jej pozwalała. Broniła jej, kiedy łamała wszelkie
zasady. Broniła przed ojcem, kiedy ją bił. Uczyła wszystkiego. Czasami, kiedy
opadały emocje, widziała że matka cierpi, ale jej problemy były dla niej ważniejsze.
Nawet widząc, że ociera łzy, nigdy nie odpuszczała mamie. Zawsze musiało być na
jej. Kiedy matka zniknęła myślała, że to jakiś żart. Jednak była zbyt zajęta
swoją wolnością. Uciekła z domu tak szybko, jak się dało. Nie umiała z nimi
żyć. Stanęła przed domem, popatrzyła w niebo i poszła. Po kilku miesiącach spotkała
siostrę na ulicy. Były dla siebie obce. Zresztą zawsze były.
***
***
Teraz siedziała na marmurowych,
czarnych schodach. Nad nią był wielki, szklany sufit. Patrzyła w niebo i miała
ochotę odejść. Jedyne co ją trzymało to pieniądze. Szklany sufit przypomniał
jej matkę. Co za dom. Czym różni się jej życie od życia matki? W luksusowym domu jest
zimno, przychodzą puste osoby, nikt nikogo nie kocha. Nawet ten śliczny
chłopczyk budził w niej uczucie tylko na pokaz. Kiedy nie musiała na niego
patrzeć była szczęśliwa. Udawała, że go nie ma. W holu stała wielka choinka,
ozdobiona pawiami i jeleniami, wiszącymi jabłkami, soplami. Była cudowna. Luksusowa.
Wyciągnęła telefon.
- To ja. Zbieraj się. Zaraz po Ciebie przyjadę. Dana? Weź
ciepłe ubrania i ciuchy na kilka dni. Popatrzyła w niebo. Zapakowała torbę,
założyła kurtkę i czapkę. Kluczyki do Jeepa
i dokumenty, w drogę. Parę godzin później podjechały pod hotel, w którym
apartament miała Nina z Irenką. Dla małej nakupowała słodyczy i bajki do
czytania. Nigdy nie była dobrą ciocią. Nigdy nie była dobrą matką, córką, żoną,
siostrą. Zawsze myślała o sobie. Koniec z tym. Znajdzie wolność w emocjach.
Odzyska to co matka jej zabrała i wyprostuje swoje życie.
*****
*****
Wieczór spędziły przy kilku
butelkach wina. Siedziały wspólnie i najpierw w milczeniu, a potem docinając
sobie, wróciły do wspomnień dzieciństwa. Mała Irenka oglądała bajki, a trzy
Bonsai śmiały się do łez. Każda miała
swoje wspomnienia. Pierwszy raz się nimi dzieliły.
Rano, po śniadaniu ruszyły do małego domku. Irenka
znała drogę i w podskokach je prowadziła do babci. Stały chwilę zanim odważyły się
zapukać. Mały piesek obszczekał je i rozśmieszył swoim tańcem. Nagle otworzyły
się drzwi i zapachniało drożdżowe.
-Jesteście? Mam rogaliki, czekałam na Was. Pisałam do
Ciebie- szepnęła do Danki, stara kobieta, w wełnianej kamizelce stała w progu i
zapraszała do środka. Jedyna Irenka ruszyła pewnym krokiem, wtulając się w babci
nogi zaciągnęła ją do środka. Zanim dziewczyny weszły, mała zdążyła opowiedzieć
jej, jak to cioteczki wczoraj przyjechały i ile nowych bajek przywiozła ciocia Hanka.
- Od świtu
palę w piecyku i urabiam ciasto drożdżowe. Nie wiedziałam, kiedy mnie znajdziecie.
Jesteście takie piękne. Moje córeczki…- stała przed nimi obca kobieta.
Patrzyły na
nią z niedowierzaniem. Zgadzały się oczy i usta. Tylko głos miała miękki i ciepły. Była energiczna i uśmiechnięta. Nie
malowała się, ale miała w sobie grację. Wysoko upięte włosy odsłaniały jej
piękną w młodości szyję. Szczupłe i wypielęgnowane dłonie, sprawnie nakładały rogaliki.
Była obca. Była piękna. Matka. Do rogalików zrobiła herbatę w imbryku oraz
pyszną aromatyczną kawę. Swojska nalewka pozwoliła jej zacząć swoją świąteczną
opowieść. Za oknem robiło się szaro, śnieg padał i otulał wszystkie kobiety, jak
puchowa kołderka.
-Stałam tam
w tym parku. Patrzyłam w niebo i odeszłam. Wiele razy chciałam do Was wrócić.
Tułałam się kilka lat i zawsze żałowałam. Jednak teraz kiedy na Was patrzę,
wiem, że dobrze zrobiłam. Tam na tych schodach, tego poranka, wiedziałam, że
jak czegoś nie zmienię to zwariuje, wiedziałam…popatrzyłam w niebo…lampki na choince
świeciły, Irenka zasnęła na rękach ciotki. Kolejne słowa osuszały im łzy i
smutek mijał. Przyszła Wolność, spoglądała w niebo.
Dziękuję |
Zaniemówiłam, zastygłam...
OdpowiedzUsuń...tylko wina brak...
Ściskam Cię, Basiu, serdecznie.
I przytulam.
Wino zawsze się znajdzie :) dziękuję za tak emocjonalną recenzję :)
UsuńBez komentarza.Opowiadanie zasługuje na ciszę.Jest przepiękne.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo!! To bardzo ważna dla mnie cisza.
UsuńJesteś niesamowita... I to opowiadanie również... Podziwiam...
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) przesyłam dużo dobrej energii :)
UsuńBasiu...z niesamowitą lekkością potrafisz przenieść czytelnika do "swojego swiata"...poczułam zapach ciasta drożdżowego, ciepło pieca.. i te emocje.Każda z nas ma czasem ochotę na chwilę uciec i popatrzeć ...w niebo...Dziękuję za opowiadanie, ktore sprawiło, że na chwilę się zatrzymałam....
OdpowiedzUsuńKochana dobrze, że kończy się tylko na ochocie :) dziękuję za tak piękne słowa!! ściskam Cię serdecznie !!
UsuńBasienko, Ty wiesz że Jesteś rewelacyjna , niepowtarzalną i cudowną ja od razu wiedziałam co to za opowiadanie. Jesteś wielkaaaaa
OdpowiedzUsuńMadzia Zdrowa Rodzinka
Madzia w dużej mierze wiem to też dzięki Tobie, bo jesteś ze mną i mówisz mi takie piękne rzeczy :) dziękuję Ci bardzo za te nasze wspólne już lata przy stole :) buziaki
UsuńWg mnie opowiadanie oparte jest na faktach. W duzej czesci przypomina mi historie pewnej rodziny.. Bardzo smutne dla mnie, czytajac wrocilam do przeszlosci .. jakies 26 lat wstecz.. i te drozdzowe rogaliki..
OdpowiedzUsuńKażda historia powstaje na kanwie innej, moja nie jest wyjątkiem. Choć przyznam inspirowałam się pewną rodziną, postaci i ich losy są mocno przerysowane. Prawdziwe są emocje, które wyciągnęłam prosto z serca. U mnie nadal czuć drożdżowe...
UsuńBarbara, przeczytałam z wielką ciekawością, bardzo nasycony tekst. Nasycony emocjami i obrazami, zapachami i smakami, ciszą i słowami, które dają świadectwa światów wewnętrznych kilku kobiet. Autentyczny obraz kobiecych leków, bez lukrowania tych pachnących konfiturą drożdżowych rogalików. Dla mnie tekst o potrzebie wewnętrznej wolności, która czyni człowieka szczęśliwym. I sensie, zrozumieniu swojego ,,dlaczego,,, bez oceny czy coś jest dobre czy złe. Budzi emocje...
OdpowiedzUsuńDziękuję :) właśnie tak, uwielbiam budzić emocje :) wolność, jest mi strasznie ważna i bliska :) ściskam mocno :)
UsuńBardzo ciekawe, nietuzinkowe. Czytając, chce się poznać jak się to wszystko zakończy. Widać w nim emocje. Pisz dalej Basiu😊
OdpowiedzUsuńDzięki Kochana :) już 15 lutego będzie kolejne :)
UsuńJestem pod ogromnym wrażeniem ! cudnie wchodzisz do wnętrza głowy, duszy, serca... Pisz kochana, pisz jak najwięcej!!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję za te piękne słowa :) wiele dla mnie znaczą :)
Usuń