Usiadłam na podłodze i nie płakałam...
Z poziomu podłogi wszystko wygląda inaczej...
Dobra powiem to o czym wiedzą wszyscy moi bliscy. Jestem straszna, bo jak coś sobie zaplanuje to tak ma być i koniec kropka. Nie ma u mnie miejsca na spontaniczne niespodzianki, na zrywy, na wyjazdy na spontanie, na ucieczkę z pracy itp. Planuje, często w głowie, często nie zapisuje, bo pamięć mam absolutną. Pamiętam datę mojego przeglądu auta, przeglądu męża. Pamiętam dzień i godzinę umówionego spotkania...Ostatnio jednak pracuję nad sobą i chcę być bardziej spontaniczna. Chcę zmiękczyć atmosferę w domu, bo pytanie przy śniadaniu jakie masz plany na dziś, zasępia mojego męża. Moje dzieci na tym korzystają, bo wiedzą, że mama pamięta o karate, sprawdzianie, bibliotece, urodzinach koleżanki, psie, praniu i gotowaniu...zatem one nie muszą. Kiedy dałam sobie więcej luzu i pół roku temu zaniechałam kalendarza papierowego, bo ciężki i nosić mi się go nie chce i zaczęłam wszystko zapisywać w telefonie, a do tego zsynchronizowałam kalendarz z męża... zaczął się horror:) ja na luzie i na spontanie zapominam nawet o tym o czym pamiętam. Mylę godziny, spóźniam się, a to u mnie się nie zdarza!! Ten tydzień to jakaś czarna seria. Nic od poniedziałku, ale to nic mi się nie udaje. Wszystkie spotkania jakie zaplanowałam nie doszły do skutku albo nie dały efektu. Dziś rano kiedy już siedziałam w samochodzie gotowa wyjechać na bardzo ważne dla mnie spotkanie, na które czekałam miesiąc dostałam esemesa pt. nie mogę się z Tobą spotkać. No i co? Wróciłam do domu i prawie się rozpłakałam. Zaległam w salonie na kanapie, a mój mąż widząc mój stan i przewidując moją histerię, włączył płytę Pietruchy, usiadł koło mnie i przesłał mi energię. Wyciszyłam się. Zaparzyłam kawę i postanowiłam wycisnąć z tego poranka co się da. Praca nad sobą daje mi wybór, to ode mnie zależy jak podejdę do wolnych dwóch godzin. W ten sposób wypiłam kawę o 9 rano w środku tygodnia z mężem, czyż to nie prezent? Z perspektywy mojej podłogi wszystko wyglądało inaczej. Nawet jesienny deszcz na tarasie nie wydał mi się taki zły...
Czasami trzeba usiąść na podłodze, żeby obejrzeć świat oczami dziecka, a wtedy okazuje się, że jest on piękny.
Miłego dnia:)
Uwielbiam czytać długie posty, a do tego mówiące o piszącym. U mnie dziś też pada, deszcz to zawsze czas zadumy i przemyśleń nad życiem. Też piłam kawę o 9 tyle, że sama, bo mąż w pracy. Wróci wieczorem, pewnie miniemy się po drodze, bo ja pojadę na noc do pracy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAsiu bardzo dziękuję:)
OdpowiedzUsuńPieknie napisane!!
OdpowiedzUsuń