Dlaczego tak trudno zrobić coś dla siebie??Po dzisiejszej nocy dopadają mnie dziwne myśli...dlaczego tak trudno mi postawić na siebie i uwierzyć we własne możliwości??we własne talenty,w swoją siłe?o wiele łatwiej jest mi uczyć moje dzieci wiary we własne siły, wiary w to że są wyjątkowe i cudowne,a to o dziwo udaje mi się im wpoić, sama natomiast chowam się w cieniu wasnego niedowartościowania.
Kiedy przychodziło popołudnie, zakładałam sukienke i sandałki i ruszałam poza granice miasta...serce i dusza uspokajały się dopiero wtedy gdy otoczyła mnie cisza, szum drzew i zapach letniej łąki...siadałam na trawie i obserwowałam trawy,każde źdźbło było inne, dumie stało na wietrze będąc ozdobą dzikiej łąki . Nieraz siadałam nad małym strumyczkiem,rowem zarośniętym chaszczami i trawami, a rybki pływały sobie w czystej wodzie, żaby leniwe spały na kamieniach.......kiedy Słońce odchodziło na spoczynek zbierałam swoje zdbycze i często ledwo dając rade niosłam je do domu...a tam witałam sie z każdą gałązką na nowo, układając polne bukiety...potem mówiłam pajączkom i robaczkom dobranoc delikatnie na kartce papieru wystawiając je za okno.....tak powstawały moje pierwsze kompozycje -polne kwiaty w kryształowych wazonach mego ojca...były ozdobą lata, jego kwintesencją i jego sensem, sprawiały,że letnie noce miały swój swoisty ,sensoryczny zapach......zapach wolności i miłości....trwały ze mną do późnej jesieni....
tu pokazuje Wam fragment mego zimowego wianka, świąteczny czas, wianek zrobiony jest z brzozowych witek, przymocowałam do niego szyszki ,które całą jesień zbierałam z dziećmi do pudeł oraz orzechy podarunki od sąsiadki,niestety wszystkie puste w środku....a i jeszcze pomarańcze krojone i suszone na grzejniku, sprawiły iż dom zamienił sie w grecki gaj pomarńczowy......
Kiedy przychodziło popołudnie, zakładałam sukienke i sandałki i ruszałam poza granice miasta...serce i dusza uspokajały się dopiero wtedy gdy otoczyła mnie cisza, szum drzew i zapach letniej łąki...siadałam na trawie i obserwowałam trawy,każde źdźbło było inne, dumie stało na wietrze będąc ozdobą dzikiej łąki . Nieraz siadałam nad małym strumyczkiem,rowem zarośniętym chaszczami i trawami, a rybki pływały sobie w czystej wodzie, żaby leniwe spały na kamieniach.......kiedy Słońce odchodziło na spoczynek zbierałam swoje zdbycze i często ledwo dając rade niosłam je do domu...a tam witałam sie z każdą gałązką na nowo, układając polne bukiety...potem mówiłam pajączkom i robaczkom dobranoc delikatnie na kartce papieru wystawiając je za okno.....tak powstawały moje pierwsze kompozycje -polne kwiaty w kryształowych wazonach mego ojca...były ozdobą lata, jego kwintesencją i jego sensem, sprawiały,że letnie noce miały swój swoisty ,sensoryczny zapach......zapach wolności i miłości....trwały ze mną do późnej jesieni....
tu pokazuje Wam fragment mego zimowego wianka, świąteczny czas, wianek zrobiony jest z brzozowych witek, przymocowałam do niego szyszki ,które całą jesień zbierałam z dziećmi do pudeł oraz orzechy podarunki od sąsiadki,niestety wszystkie puste w środku....a i jeszcze pomarańcze krojone i suszone na grzejniku, sprawiły iż dom zamienił sie w grecki gaj pomarńczowy......
małe kroczki mogą być milowe!!! Życzę Ci tego szczerze w ten przedświąteczny czas:) A choineczka po prostu cudo! Jakbyś dała ciut ciut wieksze foto - podpatrzyłabym na własny stół!!! Pozdrawiam.J.
OdpowiedzUsuńCzy ja dobrze rozumiem? Takie wianki plecie się z brzozy? Koniecznie muszę kiedyś spróbować!
OdpowiedzUsuń