Zniewolenie. Kłamstwo. Wybór. Opowiadanie.
autorka : Barbara Grzymkowska-Blok
Zniewolenie. Kłamstwo. Wybór.
Unieważnienie.
Uniewinnienie. Rozstanie.
–
Już nie mogę na ciebie patrzeć! Nie mogę cię słuchać! Twoje kłamstwa zniszczyły
nasze życie!
Stała
naprzeciw mnie. Dzieliło nas zaledwie kilka metrów. Te metry były niemal przepaścią,
a ja nie miałem się czego chwycić. Nie było wyrwy, gałęzi, kamieni. A właściwie
były kamienie – jej kolejne słowa spadały na mnie niczym głazy i odcinały drogę
powrotu do niej.
–
Wynoś się! Wynoś się natychmiast!
Nasza
sypialnia, która kilka lat temu stała się jej sypialnią, teraz wiała jeszcze
większą pustką. Wcześniej była pokojem Gosi. Naszej córeczki. Naszego dziecka.
Co
mogłem zrobić? A może: czego nigdy nie powinienem robić? Tak, drugie pytanie
było bardziej na miejscu.
Ładowarka,
laptop.
Wrzucam
do torby wszystko, co wpadnie mi w ręce.
Ręcznik.
Dokąd
mam pójść?!
Jakieś
majtki…
Te
bokserki Dominika ściągała ze mnie zębami. Zamykam oczy i widzę jej oczy. Boże…!
Podkoszulki.
Trzy
czyste i jedna do spania.
Może
za trzy dni Klaudia pozwoli mi wrócić. Zresztą to mój dom. Przyjadę po ubrania.
Tylko
co teraz?
Jeszcze
spodnie i oto mój podręczny majątek.
Słowa.
Namiętność. Oczy. Dotyk. Cisza.
Gosia…
Jak
wytłumaczyć małej, że tata nie będzie czytał bajek na dobranoc? Dzisiaj moja
kolej…!
–
Zapisałam wszystkie wasze wiadomości. Wszystkie! Także maile. Udupię cię. Do
końca życia będziesz się zbierał. Zabiorę ci wszystko, tak jak ty mi zabrałeś!
Zero
łez. Tylko wściekłość. Klaudia jest opanowana i zimna. Jak w sali sądowej.
Jakby już wiedziała, jaki wyrok zapadnie.
Co
to znaczy „wszystko”? Majtki? Laptop? Dom? Gosię?
Wychodzę.
Rzuca
za mną butem. Trzask przerywa ciszę.
***
Odmowa.
Oziębłość. Znudzenie. Zmęczenie.
–
Nie dzisiaj. Nie mam ochoty. Nie mogę. Jestem zmęczona. Jestem znudzona. Zbyt
długo dziecko nie chciało zasnąć. Idź spać do drugiego pokoju. Nie wyśpimy się.
To
wtedy zabrała mi siebie. W tę noc, kiedy pierwszy raz spałem w gościnnym. W tym
małym pokoju tuż po dwóch latach spędzonych we wspólnej sypialni.
Łóżko.
Tylko łóżko.
Dzień
po dniu znosiłem tam kolejne rzeczy.
Najpierw
wstawiłem biurko i krzesło, potem powiesiłem nasze zdjęcia.
Miałem
Gosię na plaży, gdy trzymała wiaderko. Miałem Klaudię opartą o murek na
greckiej plaży. Bez uśmiechu. Miałem naszą trójkę na weselu u znajomych.
Założyłem
rolety.
Na
balkonie mogłem palić. Znowu zacząłem palić.
***
Zakaz.
Warunki. Pustka.
–
Nie pojawiaj się w domu pod moją nieobecność. Nie życzę sobie tego.
Kolejny
tydzień nie odbierała telefonu. „Odbierz Gosię”, „Zawieź Gosię” – tylko suche
wiadomości. Odstawiałem dziecko po szkole, basenie, kościele. Po lodach, po
kinie, po spacerze. „Tata, wrócisz?”. „Nie wiem, kochanie”.
Sygnał.
Jeden krótki. potem same długie.
Sekretarka.
Odbierz,
no odbierz!
Nie
pójdę do hotelu. Do matki nie pójdę. Do brata? Nie. Nie znoszę jego żony. Jest
taka prawdziwa. Uśmiechnięta. Gotuje, piecze, tuli. I ciągle się dotykają.
Nawet po drugim dziecku. Ciągle jest wpatrzona w niego jak w obrazek.
Dominika…
Kiedy
obok przechodziła, czułem, że ziemia pode mną faluje.
Jej
uśmiech…
Nie,
ona nie jest piękna. Ona jest miękka.
„Nie
mogę odebrać, zostaw wiadomość…”.
Te
jej szkolenia…
Dotykała
mnie tak… Boże, dotykała mnie tak, jak Iza dotyka mojego brata. Patrzyła na
mnie tak, jak Iza patrzy na niego.
***
Chronić.
Błagać. Szept.
Odbiera
za dwudziestym razem. Koło północy.
–
Mogę u ciebie przenocować? Klaudia mnie wyrzuciła. Wie o nas. Jestem tak
skołowany, że nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie wiem, co zrobiłem nam wszystkim.
Pomóż mi.
–
Idź do hotelu – słyszę. – Przecież z nami koniec. Mówiłam ci, że to koniec.
Wszystkiego. Zresztą, gdzie mam cię położyć? Nawet materaca nie mam.
–
Nie ma, wiem…
W
tej niewielkiej kawalerce kochaliśmy się wtedy, kiedy jej dziecko zostawało w
przedszkolu, a moje było na basenie.
–
Proszę... – szepczę błagalnie. A może to nie szept.
–
Nie nalegaj. Muszę chronić swoje dziecko i siebie.
–
Chronić swoje dziecko…? A co z moim?!
Walę
pięścią w kierownicę.
Chronić?!
Chronić?!
Ja
nie dałem rady.
Nawet
siebie nie ochroniłem.
***
Myśli.
Święta. Rodzina.
Chodziłem
po markecie, Gosia chciała nowe ubrania. Wybierałem z nią spodnie i sweterki.
Początek
grudnia. W tle świąteczne melodie. Sobie kupiłem koszulę na spotkanie firmowe,
za chwilę przecież firmowa wigilia. Wszyscy już jedną nogą byli w Bożym Narodzeniu.
Święta...?
Zawsze spędzamy u mojej mamy albo u mamy Klaudii. Zawsze poza domem. Rodzinnie.
Lubiłem ten spotkania.
Nie
wiem, dlaczego właśnie w markecie dotarło do mnie, że moja dziewięcioletnia
córka nigdy nie spędziła świąt w domu. Klaudia wpadała tuż przed wyjazdem,
pakowała do bagażnika torby z prezentami i jechaliśmy.
Może
w tym roku urządzimy święta u nas?
W
głowie tworzyłem plan działania. Porozmawiamy i przedstawię jej swój pomysł.
Jesteśmy rodziną. Może nawet zaprosimy wszystkich? Matki nam przecież pomogą.
–
Żartujesz sobie?! Po co zmieniać coś, co działa? Przecież nie wezmę wolnego,
żeby stać przy garach! Przed świętami zawsze jest najwięcej pracy i na oddziale,
i w karetce. Nie ma mowy! Nie zostawię wszystkiego, żebyś wyprawiał święta w domu.
Asertywność.
Sprzeciw. Smutek.
Nie
słuchała. Nie chciała słuchać.
Przestałem
prosić. Skupiłem się na przygotowaniach do jasełek. Gosia miała być aniołkiem,
chociaż jej uroda kompletnie do aniołka nie pasowała. Dyskwalifikowały ją kruczoczarne
włosy i szyderczy uśmieszek, kiedy coś spsociła. Zdobyłem jednak skrzydełka, a od
brata pożyczyłem sukienkę po jego córce. Aniołek jak ta lala.
–
Tatuś, ale przyjdziecie z mamą?
Patrzyłem
jej w oczy i kłamałem jak z nut. Wiedziałem, że Klaudia ma dyżur. Tym razem na
karetce. Wróci nad ranem następnego dnia.
Oczy.
Kłamstwo.
Jesteśmy,
jacy jesteśmy.
***
Przyjaźń.
Obcy. Zgoda.
Kuba
to mój najlepszy przyjaciel. Jeszcze ze studiów. Wypiliśmy morze wódki. Ratował
mi dupę niezliczoną liczbę razy. Właśnie opowiadał, jak remontuje łazienkę i
jak zabawne jest kładzenie fug. Siedzieliśmy w naszej ulubionej knajpie. Przy
trzecim browarze i jakimś meczu towarzyskim.
–
Stary, ja z tą moją Andzią to już nie wyrabiam! Jak nie remont, to seks. Jak
nie seks, to romantyczne kolacje. Dostała w pracy nowy telefon i tylko fotki
cyka, drukuje, potem wiesza na lodówce. Czujesz…?! Idę do kibla, a tam moja
gęba się szczerzy. Idę coś zjeść, a tam Andzia dupkę wypina. I tylko „Kocham
cię, misiu” albo „Kochasz mnie?”. Sześć lat po ślubie! Nie daję rady! A gdy nie
wracam od razu po pracy, to tęskni, dzwoni, pisze. Dobrze, że dzisiaj jest na
jakiejś imprezie, to mam spokój…
Snuł
swoją romantyczną opowieść i nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jakim był
szczęściarzem. Nie spał w pokoju obok. Na pocieszenie nie wieszał sobie na
ścianie zdjęć sprzed laty. Nie kłamał dziecku, że mama obejrzy przedstawienie.
Był zmęczony miłością kobiety, z którą miał dwójkę dzieci.
Palant.
Nie
myślałem o nim źle, w końcu to mój przyjaciel, ale, do cholery, nie doceniał
swojej kobiety!
Tworzyli
fajną parę. Lubiłem ich. Lubiłem ich odwiedzać. Andzia robiła megaimprezy,
pyszne jedzenie i dużo się śmiała. Wychodziliśmy z Klaudią niemal zawsze
ostatni.
Być
może w tej knajpie coś do mnie dotarło. Coś, co wiedziałem, z czym się godziłem
i co może nawet tłumaczyłem przed sobą samym.
Kim
byliśmy?
Parą?
Rodzicami?
Co
sobie dawaliśmy?
Co
sobie zrobiliśmy?!
***
Ona.
Ja. Świeżość. Brak.
Zobaczyłem
ją w promieniach słońca. Stała naprzeciw okna. W ręce trzymała kubek z kawą.
Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś z taką czułością mieszał kawę.
Łyżeczka sunęła wokół kubka, a ona patrzyła przed siebie. „Nasza nowa zdobycz,
przedstawiam wam dyrektor marketingu panią Dominikę Sikorę!”.
W
trakcie przerwy Ksawery rozwodził się o jej blond włosach i sporych piersiach.
Ja widziałem w niej ciepło, miękkość, czułość.
Kobieta
z innej epoki.
Miękkie
spojrzenie, cichy i subtelny głos.
Była
miła? Starała się?
Nie,
ona była jak pączek na śniadanie. W męskiej części socjalnego budziła instynkty
i pragnienia. Nie zwracała uwagi na nas, śliniących się i gapiących w jej
dekolt.
Dzięki
niej chciało się iść w poniedziałek do pracy. Poranne zebrania stały się
zupełnie inne niż do tej pory. Budowała strategię od zera, a my jej słuchaliśmy.
O
dziwo, nawet dziewczyny ją lubiły. Według nich jej obfite ciało nie stanowiło
zagrożenia. Ja uważałem, że na tle suchych sylwetek i wiecznie skrzywionych min
wyróżniała się wszystkim.
Uśmiechnięta,
spokojna, słuchająca.
Kiedy
zaczynała mówić, wyglądała, jakby opowiadała bajkę. Tworzyła obrazy i wizje,
które przenosiły nas w inne realia. Niemal tak, jakby na moment zwróciła nam wiarę
w pracę.
W
domu nigdy tego nie miałem. Matka po śmierci ojca tak walczyła o nas, że nie
potrafiła być ani ciepła, ani wrażliwa, ani miła. Wymagająca i wspierająca, ale
zimna. Kiedy pojawiał się problem, od razu znajdowała rozwiązanie. Ale nikogo z
naszej trójki nie przytulała. Moją siostrę Nikolę przytulałam częściej niż matka
przytulała własną córkę.
Boże,
taką samą żonę sobie znalazłem…!
Klaudia
kończyła studia i zamierzała zostać ratownikiem medycznym.
Była
poukładana, miała plany, wiedziała, co chce w życiu robić.
Nie
przynosiła pracy do domu, nie opowiadała o tym, co widziała. Ratowała ludzi
albo przybywała za późno – bez znaczenia, bo na zewnątrz zawsze była pozbawiona
emocji.
Tłumaczyłem
sobie, że to jej pancerz obronny, że musi tak, żeby się nie rozpaść na tysiąc
kawałków.
Kiedy
całkiem przestała się uśmiechać?
Rok
po urodzeniu wróciła do pracy, a ja odwoziłem małą do żłobka, potem do
przedszkola i szkoły.
Klaudia
tylko czasami była z nami.
Była
i nie była.
Kochała
nas, tego jestem pewien.
Ale
to ciepło Dominiki przyciągało mnie jak magnes.
***
Ręka.
Oczy. Rozwalenie.
Tamtego
dnia dotarłem do pracy grubo przed ósmą, dygocząc z zimna. Nie było jeszcze innych.
Musiałam oddać auto do mechanika, więc przyjechałem wcześniej.
Zrobiłem
sobie kawę w ekspresie i w szary, grudniowy poranek podziwiałem Wrocław.
Światła
były widoczne z czwartego piętra naszej firmy, a kolorowe dekoracje rozlewały
się niczym kolorowa pajęczyna.
Zamykaliśmy
projekt. Kto mógł, dawał z siebie wszystko. Nadgodziny też.
Byłem
przemęczony i próbowałem jedynie dotrwać do świąt.
Jeszcze
jasełka. Potem wigilia u mamy i sylwester ze znajomymi. Może ktoś nas zaprosi.
Moje
myśli płynęły sobie, dokąd chciały.
–
Mogę dotrzymać ci towarzystwa.
Zanim
zobaczyłem, kto do mnie mówi, wiedziałem, że to Dominika. Ten głos, szept działał
na mnie niczym afrodyzjak. Czułem go w sobie. W palcach, w sercu. Całym sobą czułem
każdy jej ton.
Stała
tuż obok. Dotykała mnie ramieniem.
–
Wszystko u ciebie dobrze? Ostatnio chodzisz zamyślony. Co ja plotę?! Za mało
się znamy, żeby powiedzieć coś takiego, ale tak mi się wydaje…
Odwróciłem
się do niej i utonąłem. W jej oczach. W jej lokach. W jej rzęsach. Chciałem…
–
Tak, u mnie wszystko dobrze. Wiesz, praca, projekt, święta, jasełka… Normalne
życie. Dużo tego życia.
–
Jasełka! Boże, od tygodnia szukam skrzydełek dla mojego aniołka! Wiesz, że
nigdzie nie ma?! To moje największe utrapienie. Jeśli nie kupię, będę musiała z
bibuły zrobić…
Śmiała
się z tego, co mówiła. Ręką odgarniała z twarzy niesforne loki. Potem wiele
razy łapałem jej dłoń i całowałem, kiedy chciała wykonać ten ruch.
–
Są w Arenie! Kupiłem Gosi w Arenie. Będę tam dzisiaj, to zobaczę, czy są, i dam
ci znać – powiedziałem, a chwilę potem oszalałem.
W
głowie układałem plan, że kupię te skrzydła i do niej zadzwonię, a potem jej
zawiozę i…
–
To daj znać, jeśli będą. Teraz przepraszam, muszę iść do siebie. Dobrego dnia! –
Odwróciła się, ale po chwili znowu na mnie spojrzała. – Jak masz na imię…?
Przepraszam. nie mam pamięci do imion…
Chyba
było jej głupio, bo to takie nieprofesjonalne, ale swoim uśmiechem rozbiła bank.
–
Wiem, czekaj! Wiem, przypominam sobie! Sebastian! Sebastian Kociński! Prawda?
Ksawery ciągle o tobie opowiada, wiem o tobie chyba wszystko.
–
Doprawdy…? – Zaczerwieniłem się, podnieciłem i uniosłem na palcach. – A co
takiego o mnie wiesz?
–
Że uwielbiasz piwo i biegasz…
–
Jak wszyscy w tej ekipie! – przerwałem jej i się zaśmiałem. – Biegam
hobbystycznie i uwielbiam czeskie piwo. Dam znać, jeśli będą skrzydełka! – zawołałem
już do jej pleców i pośladków, które falowały w korytarzu.
Zacny
widok. Miękka. Ciepła. Te oczy.
Po
pracy zawiozłem Gosię na angielski, potem prosto do Areny. Biegałem od stoiska
do stoiska. Dorwałem skrzydełka, zapłaciłem i zanim wsiadłem do auta, dzwoniłem
do Dominiki.
–
Mam! Mam! – wykrzyknąłem. – Gdzie mieszkasz, to ci przywiozę!
–
Słucham? Kto mówi?
No
tak, zapomniałem, że przecież nie ma mojego numeru, jestem tylko Sebastianem od
Ksawerego.
–
Jestem twoim bohaterem! Mam skrzydełka dla twojego aniołka. Wyślij mi adres, to
ci przywiozę.
Nie
musiałem dwa razy powtarzać. Śmiała się i uwodziła mnie głosem.
Po
dwudziestu minutach stałem przed jej bramą.
Stare
czteropiętrowe bloki przy Kruczej naprzeciw najlepszej szkoły w mieście.
Trzecia
brama od wjazdu. Trzecie piętro. Kawalerka.
***
Mało.
Mało. Mało. Nienasycenie.
Od
skrzydeł się zaczęło.
Patrzyła
na mnie. Czule. Byłem jej bohaterem.
Na
trzydziestu siedmiu metrach więcej kwiatów i obrazów niż w moim rodzinnym domu.
W
małym pokoju mieszkała z córką, kiedy mała wracała od taty.
Rozmawialiśmy.
O pracy. O jasełkach.
Po
szybkiej herbacie wyszedłem.
Gdy
podawała mi kubek, dotknęła moich palców.
Była
niższa ode mnie o głowę, bez butów stała taka malutka i krucha.
W
domowym wydaniu jeszcze bardziej mi się podobała. Zwłaszcza gdy w pełnym
skupieniu wyciągała z puszki piernikowe ciastka, których smak przypominał mi
wizyty u babci.
U
Dominiki czułem się jak w domu.
Dom
pachniał nią. Pachniał kobietą i czymś, czego nie znałem.
Kiedy
wychodziłem, znowu patrzyła na mnie. Tak ciepło. Tak normalnie.
Czekałem
na poranki w pracy. Na to, że dołączy do mnie na kilka minut, razem ze mną wypije
kawę, patrząc w okno, zapyta, co słychać, muśnie ramieniem, dotknie,
odstawiając kubek. Na to, że popatrzy mi w oczy, kiedy zechce przekonać mnie do
swojej racji.
Spieraliśmy
się, jak dzieciaki spierają się na podwórku. Niemal o wszystko, bo byliśmy z dwóch
światów. Ja racjonalny, ona romantyczna.
Te
chwile.
Mało.
Wystarczyło
jednak, żeby dzień przeżyć z uśmiechem i mimo zimowej chlapy widzieć życie w żywszych
barwach.
Coś
między nami się wykluwało, coś rosło.
Pożądanie?
Pragnienie? Namiętność?
Gdybym
wtedy wiedział, że to będzie tylko krótka historia namiętności…
***
Pytania.
Nikt. Dotyk. Nienasycenie.
–
Nikt na ciebie nie czeka w domu? – zapytała, kiedy odprowadzałem ją po świątecznej
imprezie. Na jej drzwiach wisiał wianek świąteczny kupiony w markecie. Mały mikołaj
bujał się do rytmu mojego serca. Promieniała. Miała piękne oczy i zdrową cerę,
którą nieznacznie podkreśliła makijażem. Hipnotyzowały mnie jej lekko przydymione.
–
Nikt.
Nie
skłamałem.
Klaudia
była na dyżurze, a Gosia u babci.
Zanurzyłem
się w jej ustach pewien, że mnie nie odepchnie. Tuż przed świtem muskałem
policzki, skradałem się do szyi. Zasysała mój oddech i bicie serca, a każdy jej
ruch sprawiał, że drżałem.
Namiętność,
z jaką przywieraliśmy do siebie i chwile wolności, które sobie dawaliśmy, mogłyby
przekształcić się w prawdziwą miłość. Mogłyby…
W
tej małej kawalerce pełnej kwiatów wdychaliśmy zapachy naszych ciał wymieszane
ze strachem o to, co będzie dalej.
Co
będzie, kiedy czar pryśnie i nastanie chwila, w której Dominika zasłoni kocem swoje
ciało, a ja naciągnę na siebie bokserki, które tak namiętnie i sprawnie ze mnie
ściągała.
–
Nie musisz nigdzie iść…
A
potem oplotła mnie miękkim ciałem, głaskała ciepłymi dłońmi, szeptała cudownym
słowem…
Nienasycenie.
Nastało
nienasycenie.
***
Kradzież.
Bezmyślność. Fantazja.
Trzynaście
miesięcy do niej wracałem.
Trzynaście.
Kiedy
mogłem.
W
każdym momencie.
Zamiast
iść do siłowni, otwierałem drzwi do jej mieszkania.
Gdy
nadeszła wiosna, podjeżdżała po mnie i jechaliśmy za Most Milenijny. Na masce
albo na kocu zlizywałem jej niejednoznaczność okraszoną zakazanym smakiem.
Gdy
wyjeżdżała albo nie mogłem się wyrwać, pisaliśmy długie, namiętne wiadomości lub
dwuznaczne, krótkie esemesy.
Mieliśmy
swój język.
Kradliśmy
czas.
Marzyliśmy.
Uciekaliśmy
od naszego życia do własnych pragnień.
–
Nie musisz nigdzie iść…
Pierwsze
było pytanie. Potem prośba. Wreszcie przyszło żądanie.
–
Kim ja dla ciebie jestem?! Minął rok! Rok! I co dalej? – krzyczała, zakładając
majtki i poprawiając włosy. – Przestało mi to odpowiadać. Powiedz jej, proszę.
Zasługujemy na normalność. Powiedz jej! Wybieraj: albo ja, albo ona! Nie masz
odwagi, żeby być szczęśliwym człowiekiem! Od roku ze mną sypiasz, ale to ona ma
nad tobą władzę. Nie zasłaniaj się dzieckiem. Gosia zasługuje na normalny dom,
a wy jej tego nie dajecie. Kim ty właściwie jesteś?! Spuszczasz się we mnie,
ale nie chcesz ze mną żyć?! Ja już tak nie mogę!
Ostatnie
zdanie padło tuż przed sylwestrem.
Nie
umiałem tego powstrzymać.
Nie
umiałem.
Wiedziałem,
że w tym moim małym pokoju ze zdjęciami Klaudii i Gosi, na których nikt z nas
nie był szczęśliwy, na ścianie powinna wisieć inna kolekcja.
Ja
i Dominika w łóżku.
Ja
i Dominika przy lodówce.
Ja i Dominika w aucie…
–
Wynoś się!...
***
Kochać.
Niewiedza. Beznadziejność.
–
Spałeś tutaj…?
Miałem
klucze do biura brata i bratowej. To było jedyne miejsce, do którego mogłem
pójść grubo po północy. Awaryjne.
Rano
Iza stanęła w drzwiach. Patrzyła totalnie zaskoczona. Byłem jeszcze pijany.
Śmierdziałem alkoholem i w samych gaciach leżałem na materacu na środku ich biura.
–
Sebastian, co się stało?
Z
czułością mieszała kawę i w moim sercu. Potem odstawiała kubek i najczęściej zarzucała
mi nogi na szyję, mrucząc przy tym. Doprowadzała mnie do szaleństwa. Palcami
stóp ściągała z ud pończochy i śmiała się przy tym jak nastolatka. „Może jeszcze
raz…?” – szeptała mi prosto do ucha.
Może
jeszcze raz…
–
Sebastian, oczekuję, że wytłumaczysz, co robisz w moim biurze – ostry głos Izy
przywrócił mnie do rzeczywistości. – I mam nadzieję, że to będzie dobre wytłumaczenie.
Klaudia wie, że tu jesteś?
Pochylała
się nad moimi ustami albo mocno wyginała do tyłu. Jej uda zaciskały się na mnie.
Pragnąłem jeszcze bardziej, jeszcze mocniej.
Uwielbiałem
wszystko. Jej pot, jej łzy, moje brudne skarpetki, które rzucała na ścianę z
tym swoim śmieszkiem. I to, jak wypinała się do mnie.
Nie
pozostawałem jej dłużny. Nigdy nie zostawiałem bez zaspokojenia.
Jedną
ręką podnosiłem jej ciało i wchodziłem między kolana. Kosztowałem i
pochłaniałem. Nie miałem dosyć. „Dlaczego się śmiejesz?” – pytałem, kiedy
dochodziłem w niej. Zazwyczaj śmiała się głośno i jeszcze mocniej zaciskała
uda. „Bo w końcu wiem, co to seks. Wiem, co to znaczy przyjemność”.
Gdy
mnie dotykała, nie było siły, która mogłaby mnie od niej odciągnąć.
–
Sebastianie, ubierz się, proszę i posprzątaj swoje ubrania. Nie możesz tu
zostać.
Iza
chodziła po pokoju i zdenerwowana wybierała numer do męża. Po omacku szukałem swojego
poprzedniego życia. Na klęczkach próbowałem wyprostować spodnie.
–
Kochasz ją?
–
Kogo?
–
Sam odpowiedz sobie na to pytanie. Kogo kochasz?
–
Nie wiem… Nie umiem… Obie są…
–
Człowieku, pytanie jest proste: kogo kochasz?
–
Gosię.
–
To zawalcz o nią.
***
Manipulacja.
Tu i teraz.
Dominika
manipulowała mną tak samo, jak Klaudia układała nasze życie według grafiku.
–
Nie kochasz mnie! – wykrzykiwała, gdy mówiłem, że nie odejdę od żony i córki. –
Jesteś beznadziejny! Nie umiesz nawet wybrać chleba na śniadanie! Wiesz, że nie
znoszę razowego!
Rzuciła
kromkę, a potem kopnęła stół. Stół, na którym jeszcze o świcie doszła pode mną
kilka razy.
–
Liczy się teraz, Sebastian – powiedziała pewnego dnia. – Nie odległe „kiedyś”,
gdy Gosia dorośnie.
***
Córka.
Teraźniejszość. Wybór.
–
Tatusiu, mamusiu, jestem taka szczęśliwa!
Sześć
miesięcy później w małym pokoju na poddaszu zamieszkał zbity pies, który nie
miał odwagi żyć. Żona dała mu szansę, zanim wszystko odebrała. Nie bał się
utraty ani jej, ani swojego dobrego imienia. Stracił kobietę, z którą
namiętność mogła zamienić się w miłość. Jednak nie dał sobie zabrać dziecka.
Poczeka jeszcze pięć lat. Wtedy Gosia będzie mogła sama zadecydować, z kim chce
mieszkać. To ja.
–
Zapomnij o seksie. Nie wracasz do mnie, tylko do Gośki – warczała Klaudia znad
kuchennych szafek. – Mam dość jej lamentów i dość narzekań matki, że nie ma
czasu dla wnuczki. Nie wiem, czy kiedykolwiek ci wybaczę. Była miękka i ciepła,
tak? Wiesz, że ja też mam w swoim życiu miękkie i ciepłe kobiety? Te, które
zbyt dużo piją, bo mężowie je zdradzają!
–
Tato, jestem gotowa! Zawieziesz mnie na angielski? – Gosia przytuliła się do
mnie. – Tatusiu, mamusiu, jestem taka szczęśliwa, że znowu się kochacie!
Nie
wiem, dlaczego tak łatwo przyszło mi wyrzucić te bokserki, usunąć zdjęcia z
telefonu, zmienić pracę i przestać chodzić do siłowni. Być może to była tylko
chwilowa namiętność. Krótka historia. Próba. Chyba przegrałem. Wtedy przegrałem.
Jednak dzisiaj…
Jedziemy
z Klaudią do Czech.
Pierwszy
raz we dwoje, ale czy razem, tego nie wiem… Z Gosią. Jak rodzina po przejściach.
Kiedy
wieczorem Klaudia podała mi poduszkę pod głowę, chciałem zamilknąć do końca świata.
Chciałem zrozumieć jej język, którego do tej pory nie rozumiałem.
Komentarze
Prześlij komentarz
Cóż jestem typową kobietą i uwielbiam rozmowy, Twój komentarz jest dla mnie ważny i bardzo Ci za niego dziękuję!! Jest dla mnie namiastką tej długiej rozmowy, gdybyśmy się spotkały:)