Czas na zmianę...

Lęk...
To mój wierny towarzysz. Od śmierci męża towarzyszy mi cały czas. Nie ma dnia, abym nie obudziła się czegoś bojąc, nie ma dnia bez lęku. Dzień bez lęku to dzień stracony, chciałoby się rzec.
Zapytałam pięć najbliższych mi kobiet czego się boją. Każda jak z rękawa wysypała mi cały arsenał:
-boję się choroby
-boję się śmierci
-boję się samotności
-boję się biedy
-boję się o dzieci
-boję się, że nic mnie już nie czeka
-boję się, że nikt mnie nie będzie kochał
itd.

Każda z nich nie musiała się zastanawiać nad tym co powiedzieć, każda miała niemal gotową odpowiedź...
Moja 8 letnia córka, boi się, że mi się coś stanie, boi się ciemności, boi się ośmieszenia w klasie oraz latających owadów. Nie boi się biedy, bo jeszcze jej nie zaznała, jest kochana i nie czuje się samotna, zdrowa i pełna sił witalnych rozpoczyna każdy dzień...To dopiero początek jej drogi, do trzydziestki uzbiera całą listę swoich lęków i wiem, że ciemność to będzie nic w porównaniu do reszty. Kiedy byłam jej wieku niczego się nie bałam, no może jak coś zrobiłam to bałam się krzyku matki. Wychowałam się z samymi chłopakami, mimo  iż mam dwie starsze siostry, to właśnie koledzy z ulicy ukształtowali  moje poczucie wartości. Byłam ich mamą, zarządzałam całą ekipą, wybierałam zabawy, decydowałam jaką bronią będziemy się bawić. To było zanim poznałam jedne dwie dziewczyny mieszkające na mojej ulicy, potem były dziewczyny kontra chłopcy:) i dalej niczego się nie bałam. Potem szkoła podstawowa, umiera moja mama i pojawia się pierwszy prawdziwy lęk... potem poszło jak z górki lęki się namnażały, ale nigdy nie dominowały nam moim poczuciem świata i własnej osoby.
Jestem już tym zmęczona. Zmęczona tym, że boję się żyć. Zmęczona tym, że cały czas od trzech lat walczę o swoje szczęście i spokój. Kiedy zmarł uparłam się, że będę jeszcze szczęśliwa. Przysięgłam sobie, że nie upadnę, że się nie dam, że nic mnie nie złamie, bo chcę żyć pełnią życia i dostrzegać piękno tego świata. Zaliczyłam więc terapię, trenerów, ciągle coś czytam i dumam jak tu się nie bać.
Jednak wczoraj coś do mnie dotarło. Człowiek nigdy nie osiągnie pełni szczęścia, to fikcja i ułuda. Trzeba walczyć kiedy jest wojna i cieszyć się kiedy jest pokój. U mnie jest pokój, wróciła harmonia i miłość. Wróciła rodzina, stabilizacja, a ja zamiast cieszyć się tym marnuje swój czas, bo z lęku przed stratą tego wszystkiego po raz kolejny oglądam swoje dobra z perspektywy turysty.  Wydawało mi się, że to już, że ogarnęłam swoje życie, finanse, kredyty, cały tan bałagan. Kiedy już wszystko się dobrze układa co rusz pojawia się kolejna sytuacja z przeszłości. Teraźniejszość jak to bywa w biznesie też ma wiele niespodzianek. Okazuje się właśnie, że z kolejnymi sytuacjami kryzysowymi sobie nie radzę, pojawił się nawet lęk przed skrzynką pocztową, bo przecież nie wiem co z niej wyskoczy.  Od paru dni znowu coś zburzyło moją wypracowaną harmonię, ćwiczenia oddechowe, joga, zadania od coucha, slow life, nie dają rady, bo jestem poddenerwowana i smutna. Wczorajsza medytacja przyniosła mi taką myśl- gdyby to wszystko zaakceptować? Pogodzić się z tym co jest, co mnie spotkało, a wszystko co nowe przyjąć z wdzięcznością? Przestać się bać? zacząć żyć w środku mojego życia, a nie jak turysta oglądać i szukać okiem krytyka, że jest ono niedoskonałe? Właśnie, bo ja mam niedoskonałe życie, a ciągle dążę do tego by było doskonałe. Tu jest problem. Pełnia szczęścia to nie życie bez lęku, to nie życie bez problemów, pełnia szczęścia to cały wachlarz emocji i tych dobrych i tych złych. Cały zbiór wszelkich doświadczeń, bez porażki nie byłoby zwycięstwa i woli walki o zwycięstwo. Łatwo powiedzieć gorzej zrobić. Jak pogodzić się z tym co daje mi życie i czy w ogóle mam przestać walczyć?
Do tego dochodzi jeszcze wychowanie moich dzieci. to dla nich między innymi obiecałam sobie, że będę szczęśliwa, czy jednak lęk, który mam w sobie każdego dnia nie wpływa na nie? jasne że tak. czy moja córka doklei sobie moje lęki? będzie moją kalką? Tego bym nigdy sobie nie wybaczyła.
Podobno, aby zmienić nawyk potrzeba 66 dni. Czy to wystarczy, abym wytworzyła w sobie nowy nawyk, życia bez lęku? Bardzo bym chciała przestać bać się żyć. Nie ruszę ani kroku dalej, jeżeli nie przestanę bać się, jeśli nie wejdę w swoje życie jako jego uczestnik, muszę porzucić rolę obserwatora.

"Jest w życiu tylko jedna stała. I tą stałą jest zmiana"
Heraklit z Efezu

Czas na zmianę...


Komentarze

  1. Basiu jestem z Tobą. Ja w trudnej chwili odpuściłam, zaakceptowałam to co jest i dzis z dumą, choć niełatwą atmosferą, ale szczęsliwa ze swoja rodziną cieszę sie tym co mam. Każdy z nas codziennie zmaga sie z innym lękiem, ale tak jak pięknie to opisałaś: to od nas zależy jak ono sie potoczy, r bo na reszte nie mamy wpływu. Bierz wiec życie garsciami i nie ogladaj sie za siebie...powodzenia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kazdy z nas czegos sie boi. Raczej trzeba zaakceptować lęki (czy cokolwiek innego nas trapi)bo one, ot po prostu, nie znikną. Tyle juz o tym madrości napisano:) ale cos w tym jest...akceptacja idzie w parze z obserwacją, kiedy obserwujesz coś z boku, to przestaje to być częścią ciebie i zmieniasz do tego stosunek, bo zmienia sie perspektywa. Wszystko oczywiście wymaga czasu, bo lęki byc moze pozostana, ale nauczysz sie z nimi żyć. Walka?? Walka bierze pod uwagę istnienie wroga z którym ciągle trzeba sie mocować i miec się na baczności. Akceptacja wroga, to też jakis sposób radzenia sobie z nim, ale w pokojowy, mniej energochłonny sposób. Życzę powodzenia w stopniowym oswajaniu lęków!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Cóż jestem typową kobietą i uwielbiam rozmowy, Twój komentarz jest dla mnie ważny i bardzo Ci za niego dziękuję!! Jest dla mnie namiastką tej długiej rozmowy, gdybyśmy się spotkały:)

Popularne posty